środa, 28 maja 2014

28 maja 2004 r. (o znęcaniu się nad więźniami, grabieniu ruin)

Associated Press oraz AFP powołując się na swoje źródła opublikowały ostatnio dwie informację, które nas nie tylko zaskoczyły ale z oczywistych względów były nieprawdziwe.

  • pierwsza - polscy żołnierze znęcają się nad zatrzymanymi w ośrodku zatrzymań w Al-Hillah.
Cytat z Interii: "Rzecznik prasowy dowódcy wielonarodowej dywizji w środkowo-południowej strefie odpowiedzialności, ppłk Robert Strzelecki, zaprzeczył doniesieniom AP. - Polscy żołnierze nie przesłuchiwali ani nie maltretowali irackich więźniów - oświadczył. - W dywizyjnym punkcie zatrzymań przebywają wyłącznie osoby, które wystąpiły zbrojnie przeciwko siłom koalicji, Irakijczykom lub irackiemu prawu. Osoby te są przetrzymywane do 72 godzin. Polscy żołnierze nigdy nie przesłuchiwali żadnych więźniów i na pewno ich nie maltretowali - powiedział Strzelecki dziennikarzom w Obozie Babilon."
  • druga - polscy żołnierze niszczą największy zabytek kultury i dziedzictwa naszej cywilizacji, tj. grabią cegły niszcząc mury pałacu króla Nabuchodonozora II w Babilonie.
A nie mówiłem, że wojna psychologiczna się rozpoczęła. 

Oj, ci nasi Sojusznicy!

https://wydarzenia.interia.pl/zagranica/news-irak-pobili-nas-polacy,nId,799093








niedziela, 25 maja 2014

25 maja 2014 r. (kontrowersyjne zdjęcia)

Można mieć mętlik w głowie od myślenia o tym kto z kim tutaj (na misji) współpracuje, kto z kim się wspiera lub kto przeciw komu walczy. Nic nie jest oczywiste, nic nie jest pewne. 

Sojusznicy z dowództwem w Bagdadzie jakby się oddalali od naszej Dywizji (MND CS), w głosie dowódcy i sztabowców daje się wyczuć jakieś zażenowanie współpracą. 

Żołnierze chodzą jak ospali, zmęczeni słońcem i misją. Na nic nie ma się ochoty. Nawet telefony do rodziny, do domu nie cieszą, jak dawniej. Włączyło się trochę olewactwo i rutyna. To widać po sposobie wysławiania się, po ubiorze żołnierzy, po nonszalanckim podejściu do zadań i czasu. Źle. 

Przed nami 2 miesiące do końca...

A tymczasem, w moim biurze natrafiam na zdjęcia potwornych obrazów z życia w Iraku. Cześć z nich wykonana ręką amerykańskich operatorów Combat Camera a reszta zebrana z różnych aparatów, różnych osób... 

I wybrałem tylko te gatunkowo "lżejsze" .... 













czwartek, 22 maja 2014

22 maja 2004 r. (listy od Irakijczyków)

Nie wiem do dzisiaj dlaczego to ja przyjmować musiałem te listy i dlaczego ludzie - ich autorzy na moje ręce je składali. Otrzymałem ich chyba z 20 w ciągu całego okresu misji. Przytoczę tu tylko 2, które szczególnie zachowałem w oryginale u siebie i mają moim zdaniem szczególną wymowę. 

List pierwszy przejął mnie najbardziej. To list 6 tłumaczy zatrudnianych przez Amerykanów i oddawanych do pracy w strukturze naszej Dywizji, którzy desperacko szukają pomocy. Sekcja G9 poinformowała ich, że mają opuścić miejsce, które otrzymali od nas do życia - widziałem "to miejsce": namiot dla 12 ludzi, prycze ustawione, jak w dawnym wojsku po 2 jedna nad drugą, miska, woda, jakieś radio, i ten skwar, bo klimatyzacji nie było. Otóż, ten ich dom za pracę w Dywizji mieli opuścić. Piszą w liście, że jeśli wrócą do Al-Kut to czeka ich niechybna śmieć, bo już nie raz im grożono. List przekazałem szefowi sekcji G9 oraz PSYOPS do pilnego zapoznania się. Wiem, że nie wyrzucono ich z bazy ale nie wiem, czy tak się nie stało po naszej rotacji. 

Gdy w sierpniu 2004 roku przyjechałem do Iraku po raz drugi - tym razem jako tłumacz w delegacji min. Szmajdzińskiego i gen. Cz. Piątasa - ówczesnego szefa Sztabu Generalnego WP - spotkałem jednego z nich w bazie w Diwanii. Rozmawiam przez chwilkę i dowiedziałem się, że jeszcze jakiś czas toczyli boje o pozostanie ale jednak zostali zmuszeni do przeniesienia. Jedni wyjechali z Al Kut w ogóle i rozpoczęli nowe życie. Inni zaryzykowali - zostali. W każdym razie, to oni - tłumacze są cichymi bohaterami naszych wszelkich działań w Iraku. Cisi, skromni, często bezimienni, bo zazwyczaj używaliśmy ich zamerykanizowanych imion. Wspaniali współpracownicy i lojalni, co w tamtym kręgu kulturowym nie jest to normą. 

List drugi otrzymałem od jedynej dziennikarki irackiej, która chciała założyć i prowadzić gazetę dla kobiet. Pamiętam jej twarz jak dzisiaj - mam jej fotografię ale nie chcę publikować, gdyż może wciąż nie jest to bezpieczne. Była taka skromna ale i taka przejęta tym, że mogłaby coś zmienić, gdyby tylko dano jej szansę. Przychodziła na każdą konferencję prasową, byłą aktywna i nawet kiedyś na spotkaniu z dziennikarzami w Al-Kut w Urzędzie Miasta podeszła sama do mnie i uścisnęła mi dłoń na pożegnanie. Powiedziała, że tyle dobra polscy żołnierze przynieśli jej krajowi, że musi komuś z dywizji dłoń uściskać. No uderzyło mnie to, bo to dość podniosłe słowa, jak na bardzo młoda dziennikarkę. Polubiliśmy się. 

Gdy przyszła z listem była bardzo smutna, wiedziała, że nic sama nie zdziała a jak pisze w liście ma tylko swoje własne piórko do pisania i grupę ludzi. Zaniosłem list do dowódcy, skonsultowałem, czy mogę z tym pójść do szefa G9 (Grupa Współrodacy Cywilno-Wojskowej) i jak tylko uzyskałem zgodę zorganizowałem spotkanie. Napisałem projekt powołania redakcji gazety dla kobiet w Al-Kut, obliczyłem koszty (nieco na oko, ale co można zrobić w jeden dzień!) i poszedłem na spotkanie z płk. Hoopem (Holender). Wyłożyłem temat. Zapadła cisza, gdyż żądałem od niego natychmiast ponad 125.000 USD na budowę redakcji, wyposażenie w podstawowy sprzęt, wypłacenie pensji pracownikom i dziennikarzom. Pismo przeleżało do rana na biurku. Chyba nie spałem tamtej nocy. 

Z rana, pobiegłem do G9 ale płk. Hoopa już nie było. No to idę do dowódcy, bo chyba tylko on może zrozumieć, jak ważne by było uruchomienie tych funduszy. Gdy zapukałem i wszedłem gen. Bieniek właśnie kończył rozmowę z płk. Hoopem. Na jego biurku leżał mój projekt z wyceną a na górze widniało: ZATWIERDZAM i podpis gen. Bieńka. To był wspaniały dzień. 

Zadzwoniłem z telefonu satelitarnego Thuraya do Jaezy. Na moje początkowe: "Assalamu-alajkum, ismi Robert .... " wybuchła płaczem, bo wiedziałem, że zadzwonię, jak dostaniemy fundusze. 

Listy inne. Dotyczyły wszystkiego. Zabranych przez Amerykanów ziem i zdewastowanych domów. Wypadków z udziałem osób i odszkodowania. Kiedyś nawet przyszedł wdowiec, któremu żona wpadła pod koła pojazdu wojskowego i żądał odszkodowania 2.000 USD. Były tez listy od osób, które chciały koniecznie by im wybudować nowe domy, przystanki autobusowe i że jedynie przy jego domu będzie najlepsza lokalizacja. Była petycja o zamontowaniu anten satelitarnych w wiosce Jum-Juma ale potem doszło do nas, że tam nie ma prądu więc na nic by się zdały. Były listy pochwalne i złowieszcze. Były listy z kraju - bardzo cenne i zawsze długo oczekiwane i były setki listów-emaili, które drukowałem z komputera i pokazywałem: z Niemiec, Bułgarii, USA, z Hiszpanii i Czech, z Francji i UK i in. krajów dziękujących nam za zaangażowanie w Iraku.

czwartek, 15 maja 2014

15 maja 2004 r. (transkrypt wywiadu radiowego)

15.05.2004 07:46 - Podsumowanie ubiegłego tygodnia w Iraku

ppłk Robert Strzelecki
Rozmawia: Krzysztof Renik


Jest sobota, w związku z czym pora na podsumowanie tego, co działo się w Iraku, co działo się w naszej strefie w ostatnich dniach. Wiele się mówiło w Iraku, wiele się mówiło w mediach o stanie irackich więzień, o tym, w jaki sposób są tam traktowani Irakijczycy przetrzymywani przez siły koalicyjne. Większość więzień zarządzanych jest przez siły amerykańskie. A czy w polskiej strefie są więzienia, są areszty, którymi kierują Polacy? W Studiu Polskiego Radia w Babilonie jest pułkownik Robert Strzelecki, rzecznik dywizji. A zatem, panie pułkowniku, czy pod polskim zwierzchnictwem są tu jakieś areszty, więzienia? 

Płk Robert Strzelecki: Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że dywizja nie jest zwierzchnikiem żadnych aresztów czy ośrodków zatrzymań. My takie ośrodki zatrzymań musimy mieć. Jest to związane ze strukturą dywizji i ze wspomnianymi zadaniami, które dywizja realizuje. Takie ośrodki zatrzymań są zbudowane, są utrzymywane, prowadzone przez siły koalicyjne w naszym rejonie odpowiedzialności. Takimi głównymi aktami normatywnymi, którymi trzeba się posłużyć w tym wypadku, aby je porządnie zbudować i utrzymywać, a przede wszystkim przestrzegać norm, standardów obowiązujących, to przede wszystkim Trzecia i Czwarta Konwencje Genewskie. 

I te konwencje są przestrzegane? 

R.S: Ależ, oczywiście, tak. Mało tego, dowódca dywizji, jego zastępcy i niektóre osoby funkcyjne mają prawo do stałego kontrolowania tych ośrodków zatrzymań. 

I kontrolują? 

R.S: I oczywiście kontrolują. Nawet parę dni temu była specjalna komisja, która jechała zobaczyć, jak funkcjonuje taki ośrodek zatrzymań. 

Panie pułkowniku, czy z całą odpowiedzialnością może pan potwierdzić na antenie Polskiego Radia, że w "polskich" aresztach, więzieniach nie dochodziło do żadnych takich dramatów, do jakich doszło w bagdackim więzieniu? 

R.S: Jestem tego pewien, jestem przekonany i mogę to stanowczo potwierdzić, że na naszym terenie odpowiedzialności w ośrodkach zatrzymań do takich w naturze nigdy nie dochodziło i nie dochodzi. 

A warunki, w jakich są przetrzymywani więźniowie? Czy one są właściwe? 

R.S: Można powiedzieć, że - niektórzy mogliby się zdziwić - są to warunki, które stwarzamy osobom w końcu zatrzymanym, więc wydawałoby się, że mogłyby być gorsze, skromniejsze. Otóż, nie jest to prawdą. Te ośrodki są naprawdę dobrze przygotowane. Na swój użytek mam takie powiedzenie, że pewnie niejedna osoba zatrzymana nie ma takich warunków prywatnie, u siebie w domu. No, ale to wynika właśnie z przepisów, które chcemy realizować, które znamy i wdrażamy w życie. Musimy stworzyć takie godne warunki, żeby człowiek mógł być tam zatrzymany. 

Panie pułkowniku, ostatni tydzień, jeżeli chodzi o sytuację wojskową i militarną przyniósł - w moim przekonaniu - pewną istotną zmianę. Mianowicie, od dwóch dni trwają walki, trwają starcia w Nadżafie i w Karbali. Strona iracka, zarówno strona tych umiarkowanych szyitów, jak i radykałów w postaci al-Sadra twierdzi, że siły koalicyjne przekroczyły ową mityczną, umowną czerwoną linię, że zbytnio zbliżyły się do świętych sanktuariów szyitów. Czy to było nieuniknione? 

R.S: Po pierwsze, trzeba powiedzieć, że to strona druga, strona terrorystów, bojówkarzy al-Sadra nie dotrzymała pewnych ustaleń. Nie chciała pójść na żadne pokojowe ustępstwa. Nie chciała dobra. Nie chce go nadal, bowiem dalej atakują, dalej giną niewinni ludzie, dalej naraża się życie małych dzieci i nadal niszczy się obiekty kultu - bardzo ważne budynki historyczne. I to wszystko dzieje się właśnie, w cudzysłowiu, dzięki sadrowcom. 

Właśnie. Uszkodzony został meczet Imama Allego. Jego złota kopuła ma cztery dziury po uderzeniach pocisków. Czy to nie prowadzi do jakiejś eskalacji całej sytuacji? 

R.S: A kto powiedział, że te pociski, to pociski sił koalicyjnych? Znamy dobrze takie przypadki, gdzie większość sadrowskich sił specjalnie atakuje obiekty kultu, aby potem mówić, że siły koalicji je niszczą. Otóż, nie jest to prawdą. 

Generał Marc Kimit powiedział wczoraj, że sadryści traktują meczety, obiekty kultu, jak żywe tarcze. 

R.S: Mamy najlepszy dowód, jak sadryści traktują obiekty kultu. Mamy doskonałe zdjęcia, film ze środka meczetu, w którym terroryści gromadzili amunicję, materiały wybuchowe, broń, której potem używają do ataków terrorystycznych. Taki obiekt kultu przestaje nim być w myśl Konwencji Genewskiej. 

Ale w tym mijającym tygodniu trwały nie tylko walki. To, oczywiście, było najtragiczniejsze. Prowadzona była również działalność cywilno-wojskowa. Czy w polskiej strefie coś się w tej kwestii wydarzyło? W kwestii pomocy humanitarnej, w kwestii odbudowy zniszczonego wojną Iraku? 

R.S: Rzeczywiście, po 4 kwietnia, kiedy nasza działalność grup współpracy cywilno-wojskowej nieco przystopowała, dzisiaj mogę stanowczo powiedzieć, że jesteśmy na dobrym torze. Codziennie grupy te wyjeżdżają w teren. Nawet parę minut temu rozmawiałem z szefem jednej z grup, który powiedział, że kolejna grupa wyjeżdża do Al-Hillah na spotkania. Te spotkania się odbywają. Wczoraj jedna z grup była w szpitalu niedaleko tej miejscowości. Odnowiony, przepiękny, wyposażony szpital - to wszystko się robi dla dobra tych ludzi, dla dobra tych, którzy naprawdę na to zasługują. 

W tym mijającym tygodniu byliśmy także świadkami smutnej uroczystości. W Karbali we wtorek pożegnaliśmy tych żołnierzy, którzy w ubiegłą sobotę ponieśli śmierć pełniąc swoje obowiązki służbowe w Iraku. W jaki sposób to pożegnanie, ten dramat wpłyną na psychikę polskich żołnierzy i na morale naszej armii tutaj? 

R.S: Cóż, pożegnanie było rzeczywiście wzruszające i wielu z nas miało łzy w oczach żegnając naszych dwóch przyjaciół, kolegów. I tutaj uchylę rąbka tajemnicy: generał Bieniek również miał łzy w oczach. Było to wzruszające, była to przepiękna ceremonia celebrowana przez trzech księży kapelanów. Jesteśmy wzruszeni do tej pory. Nie możemy sobie w sumie zdać sprawy z tego, że ich nie ma już pośród nas, ale wiemy, że są: pamięć o nich tutaj, w dywizji na pewno nie zaginie. Byli to bardzo dobrzy żołnierze, wspaniali koledzy, nasi przyjaciele drodzy naszym sercom. 

Ja może też uchylę rąbka tajemnicy i powiem, że generał Mieczysław Bieniek złamał w swoim zachowaniu tam, w Karbali pewien konwenans - uklęknął przed trumnami i ucałował sztandar. Tak żegnał się z tymi żołnierzami, którzy odeszli.

niedziela, 11 maja 2014

11 maja 2004 r. (uroczystości pogrzebowe w bazie)

Sławomir Stróżak - kapitan z Bielska-Białej oraz Marek Krajewski - młodszy chorąży sztabowy z Lublina polegli 8 maja 2004 roku pełniąc służbę stabilizacyjną w Iraku podczas II zmiany PKW działającego w ramach Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe
Na ten dzień  szykowaliśmy w sposób szczególny. Żołnierze z kompanii reprezentacyjnej poprosili, by mogli wystąpić w okularach. Nie, by chronić oczy przed słońcem ale ukryć łzy. Przemówienie dla dowódcy pisałem w nocy. Skreślałem zdanie po zdaniu, zmieniałem słowa, układałem, by oddało wszystko, co tylko chcielibyśmy wszyscy powiedzieć ustami generała Bieńka. Zaniosłem to Bieńkowi rano. Przeczytał i pozostawił na biurku. 

W południe rozpoczęła się ceremonia pożegnania, trumny wniesiono do holu gdzie czekali już dowództwo, sztab i żołnierze. Kapelan ks. ppłk Mirosław Biernacki poprowadził ceremonię. Niektórzy wychodzili z hali. Nie szło wytrzymać smutku, żalu, zwłaszcza tym, co znali poległych osobiście. Dowódca stanął przed trumnami i wygłosić z pamięci (słowo w słowo dokładne, jak było na papierze) moje przemówienie. Wszyscy żeśmy płakali - i otwarcie, i w duszy...

czwartek, 8 maja 2014

8 maja 2004 r. (polegli: kpt. Stróżak i chor. Krajewski)

Wieść o wypadku podczas patrolu dotarła do bazy w popołudniu, ok. 15:15. W miejscowości Al Imam polski patrol zbliżył się do leżącego na drodze przedmiotu przypominającego minę, kpt. Stróżak wyszedł z wozu, by sprawdzić to sprawdzić. Niestety, mina została zdalnie odpalona. Ranny Stróżak został przewieziony do szpitala polowego w Babilonie - tu zobaczyłem, go pop raz pierwszy, widziałem leżącego na stole w sali operacyjnej, zabraliśmy od lekarzy karabinek i przekazaliśmy do batalionu dowodzenia. Lekarze orzekli, że nie są w stanie mu pomóc w tym miejscu i że trzeba go ewakuować do szpitala w Bagdadzie (szpital o wyższym stopniu referencji). Żył jeszcze, gdy zabierano go na pokład śmigłowca, by przetransportować go do Bagdadu. Niestety, podczas transportu zmarł.


Chor. Marek Krajewski zginął w wypadku pod Karbalą, gdy na pojazd wojskowy najechała ciężarówka iracka.

Wyborcza.pl pisała:

"Sobotnie wydarzenia wstrząsnęły Polakami pełniącymi służbę w Iraku. Rzecznik dywizji ppłk Robert Strzelecki powiedział, że żołnierze są pogrążeni w smutku i żałobie. Do niedzieli w południe w polskich bazach obowiązywała żałoba, flagi opuszczono do połowy masztu."

http://wyborcza.pl/1,75248,2063123.html

http://www.wso.wroc.pl/mnd-cs-irak/2485-kpt-slawomir-strozak.html

http://www.rp.pl/artykul/77343.html?print=tak

środa, 7 maja 2014

7 maja 2004 r. (W. Milewicz i Mounir Bouamrane zastrzeleni w Iraku)

Dowódca otrzymał wiadomość wprost od Amerykanów, którzy znaleźli samochód Milewicza podziurawiony, jak sito w odległości ok 30 km na południe od Bagdadu. Nie w naszej strefie odpowiedzialności zatem i sami nie mogliśmy tam działać ale Amerykanie szybko nas powiadomili i baza stanęła na równe nogi. Milewicz już nie żył, gdy nadjechały pojazdy amerykańskie, producent - Bouamrane także. Ranny ciężko w rękę Jerzy Ernst może mówić o szczęściu. 

Wylecieliśmy z dziennikarzami do Bagdadu do szpitala wojskowego, by odwiedzić Jerzego Ernsta, który zamach ten przeżył ciężko raniony w rękę. Śmigłowiec szybko pokonał trasę (35 minut) ale chwiał nami na wszystkie strony, że żołądek o mało co nie eksplodował. Na lotnisku BIAP w Bagdadzie czekali na nas już przedstawiciele ambasady RP oraz ochrona. W konwoju przejechaliśmy do zielonej strefy i szpitala wojskowego. Z całej jazdy pamiętam, że kurczowo trzymałem karabinek i wyglądałem pewnie na śmiertelnie przerażonego. 

W szpitalu wprowadzono nas do Ernsta. Leżał sam w małym pokoju. Ręka była już po operacji. Obudził się i zaczął z nami rozmawiać. Mówił cichym głosem i był dość serdeczny. Podziękował za odwiedziny. Lekarz dął nam tylko 15 minut na rozmowę więc dopuściliśmy media. 

http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105402,14116451,Kto_zabil_Milewicza_i_Bouamrane__Prokuratura_umarza.html
https://cpj.org/killed/2004/waldemar-milewicz.php
http://www.middle-east-online.com/english/?id=9931

sobota, 3 maja 2014

3 maja 2004 r. (uroczystość w ruinach pałacu króla)

Święto Konstytucji 3 Maja obchodziliśmy w Babilonie - wcale nie był to dzień wolny od służby, przeciwnie od rana nerwówka, jak zwykle. Słonecznie i od rana pełno gości. Śmigłowce lądowały i startowały co kilka minut, baza stała się jeszcze lepiej strzeżoną twierdzą a ruiny Pałacu Nabuchodonozora pękały w szwach od  licznie zebranych żołnierzy różnych kontyngentów. 

Była tradycyjna masz święta, przemówienia, wręczenie odznaczeń i upominków oraz pamiątkowe zdjęcia. 

Ks. kpt. Biernacki uwinął się dość szybko z mszą, podczas której graliśmy z 3 kolegami na organach, gitarach, śpiewaliśmy pieśni i generalnie bawiliśmy się setnie. Wieczorem powtórka - czyli ognisko i śpiewy przy nim. Było super, jak na irackie warunki i okoliczności. Media miały mi to trochę za złe, gonili po bazie z mikrofonami wymyślając newsy i chcąc bym je komentował. Robiłem to ze swoistym dystansem i tylko na tyle, na ile mogłem. Bawił się z nami cały sztab, dowódca tez był i opowiadał kawały po angielsku ... 

piątek, 2 maja 2014

2 maja 2004 r. (medale dla żołnierzy - obrońców miasta Karbali)

Żołnierze 17 Brygady Zmechanizowanej (Międzyrzecz) wpisali się w historię Karbali i Iraku, jak mało kto. Dzielnie bronili i obronili Ratusz Miejski (City Hall) przed irackimi rebeliantami. Trwało właśnie największe święto religijne - aszura, podczas którego do Karbali ściągało 8 milionów pielgrzymów. Mimo że długo nie mówiło się o tym, że nasi żołnierze brali udział w regularnej walce - czego nie przewidywał nasz mandat. Polacy i Bułgarzy dzielnie stawili odpór atakom w na początku kwietnia 2004 r. i w ich wyniku wielu ucierpiało na zdrowiu. Uratowali jednocześnie najważniejsze, strategiczne miejsce w Karbali. W miesiąc po walkach zostali uhonorowani medalami dywizji, upominkami podczas spotkania z dowódcą. W Internecie krąży sporo filmów o tych walkach i sporo emocjonalnych opisów więc nie miejsce to na ich powielanie.  

Zginęło ponad 80 rebeliantów, których zresztą nikt nie żałował.