W dniu 25 stycznia 2004 r. ma się odbyć pierwsza
konferencja prasowa dowódcy Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe i ma odbyć
się z udziałem mediów polskich, zagranicznych w tym lokalnych dziennikarzy
różnych gazet, rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych. Od tygodnia uwijamy
się przy tym, a najbardziej mój Admin - chor. Rafał Adamczewski i cała reszta
też. Zadania rozdysponowane, checklisty cały czas w gotowości. Najtrudniej jest
z mediami irackimi - trudny do nich dostęp, telefony nie działają, jak
trzeba, oni sami rzadko oficjalnie pokazują, że utrzymują kontakty ze sztabem
dywizji. Zresztą trudno się dziwić, ze się z tym nie obnoszą, bo niektórzy
dziennikarze zostali skutecznie zastraszeni przez sadrystów (od Al-Sadr), by z
nami nie trzymać.
Tak więc nie wszyscy ryzykować chcieli i nie wszyscy nawet
mimo zaproszeń pojawiali się na konferencji. Lista dziennikarzy zatwierdzona i
skonsultowana z dowódcą i wszystkimi innymi czynnikami (tzn. również ze
specjalistami od szpiegów i amerykańskimi bonzami od KBR – czyli od stołówki).
Camp Commander – czyli taki harcerski obozowy a u nas poważny komendant bazy i
najważniejsza osoba w kwestii bezpieczeństwa oraz ustalania zasad
funkcjonowania na jej terenie także wie, wjazdy i wyjazdy z bazy obsadzone będą
dodatkowymi żołnierzami i tłumaczami i nawet podstawi mi busa, by dowiózł
dziennikarzy spod bramy do miejsca konferencji. Wszystko gra i koliduje, jak
mawiał kiedyś mój szef kompanii. I tu mała odskocznia w przeszłość. Myśląc o
ludziach właśnie i o szefie kompanii, którego cytowałem. Zdałem sobie sprawę z tego, że miałem 3
dowódców kompanii (w kolejności kpt. R. Bagiński, kpt. K. Guzek i por. M.
Walczak) ale szefa kompanii tylko jednego - od początku, jak tylko szefował w
mojej kompanii, jako młodszy chorąży aż do promocji, gdy już na pagonach byłem
podporucznikiem ale i tak o życiu w wojsku jeszcze niewiele wiedziałem. Otóż,
mój szef kompanii pozostał mi najmilej w pamięci z uwagi również na to, że zawsze mówił, to co miał na sercu, nie owijał w bawełnę i jak nie mógł puszczać
na przepustki, to nie puszczał, a jak miał możliwość, to nieba by przychylił. Ale nie posługiwał się żadnymi chwytami,
socjotechnikami, by podchorążego nie puścić, tak jak to czasem robili inni. No i potem, gdy już przeszliśmy na koleżeńskie „ty” zawsze pozostał dla mnie moim
szefem kompanii, którego do dzisiaj darze szacunkiem i bardzo dobrze wspominam.
Podobnie było z generałem Bieńkiem. Zero socjotechnik - tylko konkret. Ileż to ja się nie
nasłuchałem o jego skokach, o parciu na szkło, o tym, że kocha media i jest
przyjacielem wszystkich ludzi. Ostrzegano mnie, że jak raz podpadnę, to dupa.
Że mnie się pozbędzie, że wygoni czy wyrzuci na zbity pysk, że użyję to słów
jednego z moich znajomych, który mi te rady w SG WP dawał. Otóż, nic bardziej
mylnego. To nie on miał parcie na szkło, tylko media miały jazdy na niego, to
nie on kochał media, tylko dziennikarze woleli postawić gadatliwego (a
wiedział, co mówi) generała przed kamerą czy mikrofonem, niźli ustawiać tam
oficerów sztabowych, którzy na widok dziennikarza robili w galoty. I to nie
prawda, że jak się podpada, to Bieniek wyrzucał na zbity pysk .. przekonałem
się o tym samemu, gdy w dzień po wizycie mediów w towarzystwie generała Bieńka
i moim na pustyni Mahawil rabusie zakradli się do składu amunicji w celach
niecnych, kolesie chyba poświecili sobie zapałką czy czymś tam i schron
eksplodował rozrzucając i cha ciała i co ważniejsze pełno amunicji do
moździerza i innej po pustyni w promieniu nastu kilometrów. Otóż, wówczas na
ekranie radarów nasi żołnierze patrolu widzieli zakradającą się grupę i
uznałem, gdy mi to powiedzieli, że mogła to być grupa ok. 10 osób. Tak uznałem.
Nikt nie znał liczby dokładnie. I tak powiedziałem prasie.
Media huczały.
Najbardziej Polskie Radio, które zażądało spotkania z dowódcą i wywiadu i
podczas wywiadu dziennikarz Polskiego radia mnie zwolnił z pracy J tzn. powiedział, że
rzecznik poinformował, że zginęło 10 Irakijczyków w tym wybuchu. Bieniek
ewidentnie się wkurzył. Wezwał mnie i mówi:
- Robert, mów, jak było. To mówię, że rozmawiałem z dowódca patrolu,
pokazał mi monitor radaru i wyjaśnił, że radar pokazuje punkt i że ta kropka ma
różną grubość, jak jedzie samochód jest większa, jak idzie 1 człowiek jest
malutka. Tam była grupa kropa, co miało wskazywać na zagęszczenie ludzi, tak
około 10 osób. I tak przekazałem mediom.
– Robert – mówi Bieniek – coś ty, to
mogło być i 20 i więcej, nie o to chodzi. Chodzi o to, że jak nie wiesz na 100%
nigdy nie przypuszczaj, bo nas powiozą. Tak zareagował dowódca, nie wyrzucił
mnie, zbeształ nieco tylko za słuszne nieprofesjonalne przypuszczenia. Wyszedł
do mediów. Było ich 12 osób pod sztabem. Gotowi na moje odwołanie. Dowódca
głosem przejętym i pewnym zarazem uświadomił mediom, jak dobrze, że tych,
którzy za kilka godzin użyliby tej amunicji na naszą i inne bazy już nie ma
pośród nas. I nie ważne czy było ich dwóch czy dwudziestu, ważne, że nie
zaatakują nas i nikt z naszych nie zginie. I tyle. Mojemu rzecznikowi dziękuję
za czujność i życzę sobie i Państwu dalszej owocnej z nim współpracy. I było pozamiatane, jakbym to dzisiaj powiedział. Brać dziennikarska wzięła mnie do
siebie na kawę z kardamonem i już więcej takich wpadek nie miałem.
Zacząłem od konferencji i o tym teraz dalej. Zatem
przygotowania trwały. Nie ustawały także
i moje osobiste przygotowania do choćby krótkiego powitania mediów po arabsku
mimo że konferencja miała być prowadzona po angielsku i tłumaczona na arabski.
Miałem przy sobie moich dwóch przybocznych tłumaczy z biura panów Tameem i
Mohsen, którzy dzielnie pracowali na rzecz sił koalicyjnych tłumacząc codzienne
gazety z arabskiego na angielski, utrwalali mój akcent w codziennych
konwersacjach. Miło było ich spotkać po roku już w bazie w Ad Diwanii,
wpadliśmy sobie w uścisk, jak mało z którym kumplem.
Wzruszyłem się ale
niestety nasza wizyta z gen. Czesławem Piątasem i premierem Belką byłą krótka,
raptem parę godzin więc za długo nie porozmawialiśmy. Do grona tłumaczy dołączyła również Sabah - wspaniała, wytrawna tłumaczka arabskiego, która pomagała mi przez ostatnie 2 miesiące misji po wybudowaniu naszego nowego biura przez rumuńskich budowniczych.
Konferencja zatem gotowa. Slajdy dla dowódcy przygotowywał
sztab ludzi, w tym jego asystent wojskowy wówczas jeszcze pułkownik Kręcikij.
Zaprosiliśmy szefa policji z Al-Hilla i oczywiście szefa grupy CIMIC płk. Knoop,
Holendra, z którym mieliśmy dobry kontakt już od czasów szkolenia w Bydgoszczy,
który doskonale rozumiał misję, zadania i moja troskę o dobry przekaz do
mediów.
Panowie z KBR (potężna firma logistyczna Kellogg-Brown-Root)
kręcili nosami na zamówienie na transport i jedzenie ale w końcu z typowym dla
siebie teksańskim akcentem dali „ołkej”. Bo jakby nie dali, to bym chyba na
bazarku kupił coś i nakarmił media. Zezłościłem się, że to niby łaska ale udało
się więc tematu nie drążyłem.
Data konferencji, to dzień 25 stycznia 2004 r. Damy briefing
o naszej (znaczy się dywizyjnej) misji, zadaniach sił koalicyjnych, planach na
najbliższe tygodnie, w tym na zapewnienie bezpieczeństwa podczas obchodów
święta Ashura. Będzie przedstawienie osób funkcyjnych i zbliżenie kultrowe
podczas poczęstunku po konferencji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz