W Bagdadzie na BIAP, czyli na tutejszym lotnisku odbyło się wszystko tak szybko, że z trudem mogę przypomnieć sobie kolejność. Było jakoś tak, że najpierw wszyscy wysiedli z C-130. Od razu uderzyło gorąco i promienie słońca dały się we znaki. Bez większych ceregieli ktoś zaczął krzyczeć, by ładować naboje do karabinka, tzn. do wszystkich jego magazynków. Otwarcie puszki z amunicją , to było nie lada wyzwanie. Mój admin - jak go nazywaliśmy w skrócie po funkcji (chor. Rafał Adamczewski) przypłacił to nawet krwią, bo któż tak na prawdę na szkole uczy otwierać puszkę z amunicją. Zawsze robił to ktoś za nas. Szef kompanii zazwyczaj. Krew się polała ale otworzył skutecznie. Załadowaliśmy. Porucznik - dowódca naszego konwoju wykrzykiwał warunki bezpieczeństwa, pokazał jak siedzimy, że plecami do siebie, że lufy poza gabarytu Stara, żeby mieć oczy szeroko otwarte i coś tam jeszcze, co mało w sumie docierało. O co chodzi? Wskakiwaliśmy na wóz, jedni raz, inni parę razy, by się na niego dostać stylem raczej rozpaczliwym. Potem w drogę.
A droga była ciekawa. Piasek, chatki, trochę tubylców tu i ówdzie, czasami rozwalony BRDM, czy wieża czołgowa. Zardzewiałe leżały porzucone na polach. Pojazdy sunęły w kolumnie coraz to zwalniając i przyśpieszając. Wyjechaliśmy z Bagdadu sprawnie. Na pace siedzieliśmy ciasno jeden przy drugim, jakiś koleś zapalił papierosa, inny robił fotki. Było jak na wycieczce turystyczno-krajoznawczej. No prawie. Wyjechaliśmy ze strefy amerykańskiej zostawiając po sobie kurz. Nie wiedziałem jeszcze, że dokładnie za 4 miesiące (8 maja 2004) przylecę do Bagdadu z gen. Bieńkiem i polskimi dziennikarzami, by odwiedzić w szpitalu wojskowym nr 31 Jerzego Ernsta, który został ranny w zamachu. W tym samym zamachu, w którym zginął Waldemar Milewicz. W ogóle okaże się, że prawie każdy 8 dzien miesiąca był dla naszych tragiczny.
Do bazy w Babilonie dojechaliśmy ok 16:00. Na dużym parkingu małe zamieszanie. Nie bardzo wiadomo kto kogo wita. Wyłuskano mnie z samochodu wprost do jednego z 3 stojących obok siebie budynków. Twórczy bałagan. Wszystko pokryte jakby piaskiem, kurzem, nie wiem co to było. W każdym razie szaro było. Pomieszczenie duże okazuje się, że od dzisiaj moje. Obok, biuro zastępcy dowódcy MNDCS ukraińskiego generała, z którym się dało zaprzyjaźnić. Jedno mniejsze pomieszczenie z boku zajmowało Mobilne Laboratorium Biologiczno-Chemiczne, drugie - protokół. Moje PIO (Press Information Office) zatem rządziło na środku. Totalnie bezsensowne lokum, z absurdalnie niekorzystnym ze względu na informacje położeniem, w sercu obcych bytów.
Tuż przed budynkiem i obok niego dziennikarze. Zaczęły się miłe powitania. Było doprawdy miło po raz pierwszy wystąpić przed mikrofonami i kamerami i zapewnić bliskich, rodziny i wszystkich łaknących informacji z Iraku o tym, że pierwsza część kontyngentu bez strat dojechała do bazy, że rozpoczął się proces przekazywania dowodzenia i że ziemia iracka przyjęła nas gościnnie. Maciej Woroch (TVN) i Ernest Zozuń (PR) ciągali mnie jeszcze do wywiadów a ja się nie broniłem. Fajnie. Potem dowidziałem się, że w bazie panowała jakaś dziwna zasada nie zadawania się z dziennikarzami i że ponoć robił tak mój poprzednik i jego dowódca. Trudno było mi w to uwierzyć.
Kontener nr E 7 stał się moim domem (wraz z mjr. Sucheckim) ...
Bazy nie zwiedzałem. Spotkałem się ze swoimi chłopakami z PIO: mjr. Ralphem Manosen (US), który odpowiadał u mnie za sprawy operacyjne, kpt. Piccaroso (Hiszpania), który działał prasowo w 3 BCT i który nie pałał zbytnią miłością do mjr. Manosa. Był także mój admin - Rafał, węgierski major, który już się rotował (tzn. wkrótce miał odlecieć z Iraku) i słowacki tajemniczy oficer, który także szybko wylatywał na rotację. Podpułkownik Antoni Filo dojechał za niego i wykonał z pomocą płk. Gnatowskiego - ówczesnego rzecznika szefa SG WP dwa filmy o naszej irackiej doli. Byli też panowie Moohsen i Tameem - moi etatowi tłumacze arabscy, bez których nie poradziłbym sobie sam w czytaniu doniesień medialnych. Wieczór upłynął na poznawaniu otoczenia, przywykaniu do broni na udzie, przedstawianiu się mediom. W bazie były dziennikarze Informacyjnej Agencji Radiowej, TVN, TVP, Polsatu - chyba 10 osób w sumie. Liczba ta stała się płynna - jedni przybywali, inny wyjeżdżali. Akredytowanych było także kilku dziennikarzy hiszpańskich, niemieckich i amerykańskich mieszkających poza bazą oraz ok. 30 dziennikarzy irackich.
Jutro pierwsza odprawa w TOC i codzienny briefing dowódcy. Dowiem się m. in., że rośnie liczba zamachów na patrole, że zbliża się termin Ashury - święta szyickiego w Karbali i innych ośrodkach kultu i że spodziewamy się ok. 8 mln pielgrzymów. Dowiem się, że baza jest dobrze chroniona a zabytki są pod naszą opieką, tzn. polskich archeologów z Agnieszką Dolatowską włącznie. Jutro też będę przejmował obowiązki od mojego poprzednika i spotkam się na odprawie dot. uroczystości przekazania dowodzenia w murach pałacu Króla Nabuchodonozora II oraz że za chwilę będę miał pierwszą akcję medialną pt. leiszmanioza.
A tymczasem kilka zdjęć bazy, czyli starego Babilon, kolebki cywilizacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz