piątek, 21 marca 2014

21 marca 2004 r. (min. Jerzy Szmajdziński w Iraku)

Ś.p. Jerzy Szmajdziński, jako minister obrony narodowej był w Iraku kilkakrotnie. Wizyta w marcu 2004 roku była szybka, jednodniowa ale potrzebna, bo coraz częściej się słyszało o niedozbrojeniu i nieprzygotowaniu naszych do pełnienia misji innej, niż stabilizacyjna. A nasza misja już stabilizacyjną nie była...

Osobiście min. Szmajdziński wytwarzał bardzo sympatyczną atmosferę, miał miły głos, niezłą aparycję, przenikliwy wzrok i pookładane w głowie. W sprawach wojska, jak na cywila był bardzo kompetentny i rzeczowy. Chyba lubił generała Bieńka, bo nie odmawiał mu w zasadzie żadnej sprawy i rozmawiali bardziej, jako dobrzy znajomi, niż jak podwładny z przełożonym.


Powitanie oficjeli tej rangi wymagało powitania ze sztandarem Dywizji w asyście pododdziału reprezentacyjnego oraz przedstawienie kluczowych osób funkcyjnych. Media towarzyszyły ministrowi podczas jego wizyty w bazie w Babilonie i Karbali. Objazd bazy w Babilonie i tej w Karbali, spotkania z żołnierzami, pamiątkowe zdjęcia, to stały element ministerialnych wizyt. Rozmowy podczas spotkań z żołnierzami były niereżyserowane, jak dawniej. Nie było uzgodnionych pytań, nie było z góry przewidzianych ruchów czy zapewnień. Nie wyznaczono dyżurnego "zapewniacza". Towarzyszyła mu ochrona złożona z komandosów z Lublińca. 


Gen Bieniek wydał okolicznościowy obiad, który zjedliśmy w gronie ok 20 osób, a podczas obiadu były i wspomnienia tzw. starych, dobrych czasów - cokolwiek to oznacza dla młodszych czytających, to dopowiem, to taka chwila, gdy starsi rangą rozprawiają o wyższości jednego systemu nad drugim rzewnie wzdychając do jakże już odległych jednak czasów. Były kąśliwe - choć nie wątpię, że wypowiadane jednak z życzliwością - uwagi do mnie i mojej tendencji gadania na wizji w TV i tego, że prawdziwy obraz tak bardzo się różni od tego, co ogląda się w TV w Polsce. Wizyta zakończyła się .... no nie wiem czym w zasadzie. Bezpiecznie jest powiedzieć, że zakończyła się dziesiątkami uścisków dłoni i poklepywaniem najlepszych po plecach, bo nic po niej się nie zmieniło. Przynajmniej nic nie zauważyłem. Wciąż stabilizacja w głowach polityków a realizm sytuacji na miejscu były od siebie tak odległe jak bieguny na ziemi. 

2 komentarze:

  1. to już rzeczywiście 10 lat (11 od rozpoczęcia?)
    widzę, że pojęcie starych dobrych czasów na zawsze pozostanie nieśmiertelne, bo w końcu 'wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma' :)

    'obrazki' nawet znajome - mój ojciec był dwukrtonie na misji

    pozdrawiam, natadinee :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już 10 lat. Ciekawe czy Irak kiedyś da się odwiedzić?

      Usuń