piątek, 28 lutego 2014

29 lutego 2004 r. - rok przestępny (polski żołnierz ranny)

Słowem zaczęło się .... spadło na nas jak grom z jasnego nieba. Nie da się być na wszystko przygotowanym a na takie zdarzenia w ogóle. Odbieram telefon od adiutanta dowódcy, który prosi bym pilnie przybył do generała Bieńka. Nie mówi nic przez telefon i prosi bym szedł spokojnie przed kontenerami mediów. To akurat już wiem, że ilekroć przyspieszam kroku media zaraz pytają co się stało. A co tu mówić? Idę więc penie, nie zatrzymuję się przy mediach i udaję, że pełen spokój. Dotarłem. Mało przyjemne wiadomości na mnie czekają u adiutanta, który gestem zaprasza do gabinetu generała bo słuchawkę ma przy uchu i czegoś tam słucha. Wchodzę, generał też na telefonie, rzuca długopis na stole i pokazuje, bym usiadł. Koniec rozmowy z generałem Gruszką z Karbali i oto dostaję: jest wypadek czy zamach, nie wiadomo, nasz zginął ale potwierdzamy teraz dane i potem dopiero powiadomimy rodzinę, są ranni i zabici Irakijczycy, nie wiadomo co się stało ale autobus wjechał w nasz punkt kontrolny. Uciął żołnierzowi nogi. Tyle dostałem. Pisz komunikat ale czekaj z liczbami i szczegółami do czasu potwierdzenia. Powrót do mediów był jak na skazanie. Bez danych trudno cokolwiek mówić. Wyczuli coś lub mieli własne źródła - nie było sensu mówić co innego. Napisałem, poszedł w świat. Do kamery także nagrałem setkę. I tak oto powstał komunikat prasowy:

Karbala: Polski żołnierz ranny

PAP, MFi / 2004-02-29 18:24:00

Jeden polski żołnierz został ranny podczas zdarzenia, do którego doszło na posterunku kontrolnym 15 km od Karbali w Iraku - poinformował rzecznik prasowy szefa sztabu generalnego Wojska Polskiego płk Zdzisław Gnatowski.

Rzecznik podał, że nie potwierdziły się wcześniejsze informacje, że rannych zostało siedmiu Polaków.

"Na posterunek, 15 km od Karbali, wjechał z dużą prędkością pusty autobus. Mimo prób zatrzymania go i ostrzału, staranował posterunek i przewrócił się. W wyniku tego zdarzenia został ranny jeden polski żołnierz, który został przewieziony do szpitala w Karbali i kilkunastu Irakijczyków" - powiedział Gnatowski.

O tym samym wydarzeniu donosi z Karbali amerykańska agencja Associated Press. Według jej wersji, chodziło o autobus pełen szyickich pielgrzymów, który nie zatrzymał się w punkcie kontrolnym, ponieważ miał, jak się wydaje, problem z hamulcami, i uderzył w barierę.

W depeszy AP czytamy: autobus obliczony na 44 pasażerów, pełen osób udających się do świętego miasta szyitów, Karbali, na uroczystości święta Aszura, zbliżał się do polskiego punktu kontrolnego, znajdującego się 20 km na północ od miasta. Pojazd nie zdołał się zatrzymać, prawdopodobnie wskutek problemu z hamulcami, i rozbił barierę.

Polscy żołnierze - pisze dalej AP, powołując się na świadków - otworzyli ogień do autobusu i następnego samochodu, w którym było kilkanaście osób. Widziano rannych wynoszonych z obu pojazdów.

Według agencji, nieznana jest liczba ofiar, ale niektórzy świadkowie mówią także o zabitych.

AP podkreśla, że do wydarzenia doszło przed rozpoczynającymi się we wtorek 10-dniowymi obchodami święta Aszura, na które do Karbali przybywają dziesiątki tysięcy Irakijczyków. 
powrót »


Copyright 1996-2004 Onet.pl SA  

28 lutego 2004 r. (pielgrzymki do miejsc świętych)

Rozpoczął się gorący okres naszej stabilizacyjnej misji. Zupełnie na niego nie byliśmy przygotowani. Gdy u nas gorączkowo trwały przygotowania do wejścia Polski do Unii Europejskiej (1 maja 2004 r.) tu, na irackiej ziemi trwały religijne pielgrzymki milionów wyznawców Mahometa. Do świętych miast (Kerbala, An Najaf, Kufa, Al Kut) zbliżały się pochody biczujących się a siły nam wrogi (sadryści - od Al Sadr) organizowali coraz to wymyślniejsze zasadzki i zamachy .... 


W tym czasie Trybuna donosiła:


* * *

TRYBUNA, 28FEB04

Miliony pielgrzymów w drodze do Karbali 

Miasto w oblężeniu

Dziesiątego dnia muharranu, czyli pierwszego miesiąca muzułmańskiego roku księżycowego, obchodzona jest Aszura - największe święto wyznawców islamu odłamu szyickiego.

W tym roku jego kulminacja przypada 2 marca. Z tej okazji do Karbali, jednego z najświętszych miejsc szyitów, ściągają pielgrzymi z całego Iraku, a również z innych krajów muzułmańskich. Szacuje się, że w najbliższych godzinach przyjedzie i przywędruje tutaj od 2 do 5 mln zwolenników imama Husajna, wnuka prororka Mahometa. Karbala leży w polskiej strefie w Iraku, z czym wiąże się obowiązek zagwarantowania bezpieczeństwa pielgrzymom i uczestnikom religijnych uroczystości. Podjęto specjane środki mające zagwarantować wszystkim bezpieczeństwo.

Już w piątek, który dla muzułmanów jest dniem świątecznym, pojawili się w Karbali pierwsi pielgrzymi. Zarezerwowano wszystkie miejsca w hotelach, rozbito w mieście namioty. Karbalę udekorowano napisami o treści religijnej, zielonymi sztandarami proroka Mahometa, czarnymi flagami szyitów i portretami dowódcy wojskowego imama Husajna, który poległ w 680 r. podczas walk między muzułmanami. To właśnie tamte wydarzenia doprowadziły do podziału wyznawców islamu na szyitów i sunnitów. Ale wielu uważa, że Aszura to wielkie święto nie tylko wyłącznie szyitów, lecz również wszystkich muzułmanów. Tym bardziej że tutaj znajdują się słynny meczet ze złotą kopułą i grobowiec imama Husajna. Wielu pielgrzymów ma zwyczaj biczowania się, zadawania sobie krwawych ran i bólu, co ma podkreślać żal wiernych z powodu męczeńskiej śmierci imama Husajna.

Polskie dowództwo dywizji wielonarodowej zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństw związanych z przybyciem do blisko stutysięcznej Karbali milionów uczestników. Ulice i okolice Karbali patrolują wyłącznie iraccy policjanci, nie ma wojska, które pozostało poza rogatkami. Nad bezpieczeństwem meczetu czuwać ma ponad tysiąc policjantów i ochroniarzy w cywilu. Głęboki niepokój wywołują narastające rozbieżności pomiędzy sunnitami znajdującymi się w mniejszości i szyicką większością, stanowiącą około 60 proc. mieszkańców Iraku. Za czasów dyktatury Saddama Husajna sunnici byli w uprzywilejowanej sytuacji, zajmowali eksponowane stanowiska. Szyici byli torturowani, mordowani, pozbawieni wszelkich praw. Teraz w opinii wielu przyszedł czas nie odwetu, ale zwyczajnej sprawiedliwości. Szyici uzyskują silne wsparcie z sąsiedniego Iranu, rządzonego przez ten sam odłam wyznawców islamu. Są poważne obawy przed zamachami terrorystycznymi, które ostatnio nasilają się również w polskiej strefie - do niedawna spokojnej i bezpiecznej. Coraz częściej ich organizatorami są członkowie Al-Kaidy, organizacji, która chce doprowadzić do destabilizacji całego kraju. Ostatnio pojawiły się silne rozbieżności co do scenariusza przekazywania Irakijczykom władzy w kraju. Szyici domagają się jak najszybszych wyborów powszechnych i nie zgadzają się na powołanie rządu przez parlament złożony z deputowanych wyłonionych na konferencjach lokalnych. Za takim rozwiązaniem opowiada się wielki ajatollah Ali al Sistani, silnie związany z Republiką Islamską. 

* * *

W Karbali w 680 r. doszło do krwawej bitwy pomiędzy wojskami omajadzkiego kalifa Jazyda liczącymi 4 tys. wojowników i słabymi siłami szyitów, którymi dowodził Husajn, syn Fatimy, córki proroka Mahometa. Wraz z dzielnymi 72 żołnierzami bohatersko stawiał czoło przeciwnikom. Husajn ze swymi ludźmi zostali rozgromieni, dowódcy odcięto głowę i na znak triumfu wysłano do Syrii. Dla uczczenia bohaterstwa Husajna w 40 dni po dniu jego śmierci szyici obchodzą Aszurę.

* * *

Płk ZDZISŁAW GNATOWSKI, rzecznik MON dla "TRYBUNY":
- Dowódca wielonarodowej dywizji gen. Mieczysław Bieniek spotkał się z miejscowymi szejkami i władzami, z którymi wspólnie omówiono środki mające zapewnić bezpieczeństwo podczas uroczystości religijnych. Uzgodniono organizację, nadzór i podział zadań. Jednocześnie uzgodniono, że nikt nie będzie przeszkadzał wiernym podczas obchodów wielkiego święta szyitów. Zastosowano jednakże najwyższe środki ostrożności, o których z wiadomych względów nie można mówić, aby uchronić Karbalę przed ewentualnymi aktami terroru.

KRYSTYNA SZELESTOWSKA

* * *









czwartek, 27 lutego 2014

27 lutego 2004 r. (PAP nadaje z Bazy Babilon)

Łukasz Staszewski - dziennikarz Polskiej Agencji Prasowej tak donosił z Babilonu:



Irak/ Protesty przeciwko powołaniu rady prowincji Babil

 (PAP) 27-02-2004, ostatnia aktualizacja 27-02-2004 18:27

27.2.Hilla (PAP) - Siedemnastu członków liczy nowa rada prowincji Babil w Iraku, w polskiej strefie stabilizacyjnej. Kilkuset mieszkańców Hilli protestowało w piątek przeciwko sposobowi wyboru radnych oraz niektórym z nich. Zdaniem protestujących, wyznaczając członków rady, tymczasowe władze koalicyjne pominęły kandydatów mieszkańców prowincji

50 proc. kandydatów do nowej rady zgłosili mieszkańcy prowincji, drugą połowę stanowiły osoby zaproponowane przez grupy interesu, partie polityczne

"Ze wszystkimi kandydatami przeprowadziliśmy spotkania

Rozmawialiśmy z około 250 osobami. Po tym dokonałam wyboru nowej rady" - powiedziała polskim dziennikarzom Mary Witt, przedstawicielka administracji w strefie stabilizacyjnej, za którą odpowiada wielonarodowa dywizja pod polskim dowództwem

Ponad 200 osób protestowało przed siedzibą lokalnych władz w Hilli. Twierdzili, że pani Witt odrzuciła większość ich kandydatur, a osoby powołane do rady "nie są dobrymi muzułmanami"

"Przyszliśmy zaprotestować przeciw ludziom wybranym do rady

Wiemy co jest dla nas najlepsze, chcieliśmy, by wybrano tych, których znamy, wobec których mamy pewność, że będą służyć miastu" - mówili rozżaleni Irakijczycy, którzy opowiadali się za normalnymi wyborami do rady

"Nie zadawałam pytań dotyczących wiary kandydatów. Biorąc pod uwagę moje amerykańskie doświadczenia, jestem głęboko przekonana, że to nie jest kryterium wyboru" - tak pani Witt odpierała zarzuty protestujących. Podkreśliła, że nie wierzy, by w radzie był "ktoś, kto nie jest muzułmaninem". "Wiem, że kilku z nich to sunnici, pozostali to prawdopodobnie szyici" - dodała

Pani Witt zapewniła, że wybrała nominatów zwracając uwagę na ich inteligencję. "Czy są zdolni do wyrażania swych myśli, czy mają poważne pomysły, w jaki sposób angażować się, by polepszyć byt lokalnej społeczności. To były trzy podstawowe kryteria" - oświadczyła


Łukasz Starzewski (PAP) ap/ bsb/ 

środa, 26 lutego 2014

26 lutego 2004 r. (specyficzne irackie media)

Strona internetowa “Ansar Al-Islam” zamieściła następujące ogłoszenie:
  
Zaproszenie do współpracy wszystkich, którzy chcą się poświęcić dla dżihadu i mudżahedinów (świetnie władających językiem angielskim bądź innym) przeciwko siłom amerykańskim, brytyjskim, australijskim i polskim („świnie krzyżowcy”).

 Znajomość (wg wyobrażeń) podziałów okupowanych przez siły koalicyjne (mapa).

Znajomość lokalizacji punktów dowództwa sił koalicyjnych („świnie krzyżowcy”):

  • Abu Rarib
  • Pałac Al-Azimija
  • Pałac As-Salam
  • Pałac w Mosulu
  • Ar-Radwanija
  • Ar-Rumadi
  • Pałac Al-Gumhuri
  • Tikrit

Znajomość lokalizacji lotnisk i baz sił koalicyjnych („świnie krzyżowcy”).


* * * 

Na terenie odpowiedzialności naszej dywizji działało sporo mediów irackich. Jednego dnia powstawały, innego zamykały biura. Jedne były skorumpowane przez sadrystów, inne działały na rzecz sił koalicyjnych. Dziennikarze generalnie mieli stosunek roszczeniowy do nas i do mojego biura. Umawiali się na spotkania w sprawie prasy, komunikatów i informacji a rozmowa zaczynała się i kończyła na pieniądzach. Ile im możemy dać? - to było główne pytanie. Ale na moje pytanie a co z tego będziemy mieć mówili, że wszystko. Pytam więc ile to znaczy dla nich owe wszystko? I tu się zaczynały litanie długie i wyssane z palca, pozbawione najmniejszego sensu i logiki, byle gadać. Należało wówczas dać upominek (zazwyczaj proporczyk lub inną drobną pamiątkę) i grzecznie się pożegnać i broń boże nie powiedzieć "Do widzenia", bo wówczas na pewno padnie, to kiedy? 

Dla historycznego odnotowania, oto nazwy redakcji gazet działających w naszej strefie - tylko lub aż tyle:

AL-MUTAMOUR, ASHRAA, ADDA'AWA, AL-JAZEERA, AL-SHAHED, AL-NABAA, AL-FURAT AL-AWSAT, AL-WATAN, AZZAMAN, AL-MIZAN, AL-MANARAH, A-MASHRIQ, AL-BALAKH, AL-NAHAR, AL-YAWM AL-AKHER, ALALBAB, IBN ALBALAD, AL-SYASI, ISHTAR
AL-IRAQ AL-YOOM, AL-ESTIQAMA, AL-AHALI, ALDIWANIYA, AL-BAYAN, AL-MADA, AL-AHD AL-GADID, AL-JARIDA, AHL AL-ARTH, AL-QASSIM AL-MUSHTARAK, NIDAA AL-UMAH, AL-FURAT BAGHDAD, ADDUSTOUR, AKHER AL-AHDATH, AL-ADALA
KULULIRAQ, MESOPOTAMIA, AL-INBITHAQ, AL-JANOOB, AL-RAYA AL-IRAQIA, AL-FAJR MAG, AL-KAWTHER MAG, FAITH AL-KAWTHER MAG, AL-MADAR, AL-SABAH, DEFAF WASSOT, AL-SHARQ AL-AWSSAT, AL-ITHAD, AL-SAHAA, AL-SAFEER, AL-ALM BAINAYADEEK, ALFAYHA, AL-HADATH, SAWT AL-HAQ, AL-ITJAH AL-AKHER, AL-ZAHRA MAG, AL-RAQEEB, AL-TAYAR, AL-NAHTHA, LINE WRITING PAPER.


wtorek, 25 lutego 2014

25 lutego 2004 r. (dziennikarska zmiana warty)


Raz na jakiś czas oprócz zmiany kontyngentów w Dywizji zmieniali się także dziennikarze, kamerzyści, dźwiękowcy, radiowcy - całe zespoły, bądź tylko jeden czy dwóch. Każda zmiana dziennikarska odbywała się płynnie, gdyż ich mocodawcy na pewno nie mogliby obyć się bez nich i ich codziennych informacji z bazy. W 2004 roku były to tematy na tyle nowe dla nas, jako dla Polski ale i dla armii oraz rodzin tych, którzy wyjechali na miejsce, że ich (mediów) obecność w bazie - choć trudna logistycznie, to oczywiście była konieczna. Dziennikarze płynnie zmieniali się przekazując obowiązki a każdy dziennikarz był w  zasadzie inny i inaczej podchodził do rzemiosła. Lubiłem z każdym przebywać i rozmawiać, choć oczywiście w trakcie gorących w wydarzenia chwilach odczuwałem presję i ciśnienie na to, bym był w mediach ciągle. Z oczywistych względów nie było to możliwe ale zaspakajałem dziennikarzy potrzeby na ile czasu i sił mi starczało. Uczyłem się również fachu dziennikarskiego od nich samych - oj, dali mi szkołę, której trudno zapomnieć. Szkoliłem już po misji żołnierzy i prowadziłem wykłady w instytucjach cywilnych wykorzystując z życia wzięte przykłady. 


Dowódca Dywizji gen. Bieniek zawsze wyczulał mnie, byśmy media traktowali profesjonalnie. W katalogu tych niezbędnych uczynków z naszej wojskowej strony było powitanie i pożegnanie dziennikarzy. Relacja fotograficzna poniżej dokumentuje takie spotkanie i uroczyste wręczenie dyplomu i medali dowódcy każdemu dziennikarzowi.

Z cyklu: czy ich pamiętacie?

poniedziałek, 24 lutego 2014

24 lutego 2004 r. (rumuński premier i minister obrony w Babilonie)

Wizyta ówczesnego premiera Rumuni Adriana Nastase wraz z ministrem obrony Ioanem Mircea Pascu należała do tych, o których żołnierze i media dowiadują się na końcu. Zwłaszcza, że byłą to pierwsza wizyta takiego szczebla, tzn. premier państwa, którego wojska są w Iraku w dywizji wielonarodowej (niejednorodnej ze względu na udział krajów NATO i nienatowskich, europejskich, azjatyckich i środkowoamerykańskich, z różnymi procedurami, językami narodowymi i zwyczajami - tak dla przypomnienia) i w dodatku dowodzonej przez polskiego, rzutkiego i ambitnego generała. 

Przygotowania od kuchni - najpierw przygotowania krajowe i bilateralne, tzn. noty dyplomatyczne o zamiarze odwiedzenia szefa rządu swoich wojsk. Tu musiało szybko pójść, pewno przez Brukselę i działające tam komórki natowskie (Rumunia oczekiwała właśnie na akcesję, która miała się dopełnić 29 marca 2004 roku). Szybka ścieżka spowodowała zgody władz koalicyjnych w Bagdadzie, czyli ambasadora Bremera oraz sztaby wojskowego CJTF-7. Nasz dowódca dostał monit o wizycie na około 3 dni przed tym faktem. W normalnych warunkach nikt by się nie podjął przygotowania profesjonalnego wizyty na tak wysokim szczeblu ale nasz protokół dyplomatyczny w zasadzie działał, jak maszynka do obsługi delegacji - ale w tym dobrym tego słowa znaczeniu. Mjr Tomasz Kalina i jego biuro protokołu działało bez zarzutu inteligentnie organizując wizyty, prowadząc delegacje tam, gdzie można lub tam, gdzie delegacja chciałaby być z zastrzeżeniem warunków bezpieczeństwa, które obiektywnie czasem na realizację programu nie pozwalały (... napiszę  niebawem o bułgarskim prezydencie Georgy Pyrvanovie "ostrzelanym" w Karbali ... jakby na własne życzenie ...) . Zatem 3 dni wcześniej otrzymaliśmy poufny komunikat, że premier jednego z państw wchodzących w skład wielonarodowej wizyty leci z delegacją z ministrem obrony tegoż kraju. Dwa dni przed wizytą wiedzieliśmy ile osób a dzień przed przylotem nazwę kraju - Rumunia.

Wojska rumuńskie w dywizji pełniły nieocenioną rolę: saperzy, budowniczowie, fachowcy od mostów, dróg i instalacji. Robili cuda. Miałem okazję podziwiać ich kunszt, jak w 3 tygodnie zbudowali od podstaw moje biuro dla personelu, sale odpraw oraz pokój akredytacyjny mediów. Od podłogi po sufit w 3 tygodnie! Dość miałem siedzenia kątem u dwugwiazdkowego generała ukraińskiego, który czym dłużej był (a ponoć na Ukrainie zapomnieli, że go wysłali do Iraku) i długo wierciłem dziurę w brzuchu dowódcy by dał zielone światło na nowe PIO (Press Information Office). Rumuński wysiłek się opłacił - biuro służyło potem długo aż do wyjazdu wojsk z Babilonu. Dzisiaj pewnie w nim mieści się jakiś urząd, szkoła lub może choćby czyiś dom.

Śmigłowce wylądowały a z nich wysypali się - co tu dużo mówić - cywile poubierani w rumuńskie moro bez stopni wojskowych. Dowódca otrzymał ode mnie zdjęcie premiera wraz z notką biograficzną ale doprawdy trudno było ich rozpoznać. Wysiadł także ze śmigłowca przedstawiciel cywilnych władz koalicyjnych i to on przedstawił naszego dowódcy premierowi Rumunii. Bez tego sprawa byłby nieco trudniejsza. 

Jak zwykle meldunek, wymiana zdawkowa powitań i przemarsz do pojazdów. Po tzw. spotkaniu w cztery oczy (nigdy zresztą to się nie działo w 4 oczy!) w biurze gen. Bieńka delegacja spotkała się ze swoimi żołnierzami w audytorium w Pałacu. 

niedziela, 23 lutego 2014

23 lutego 2004 r. (dwa sposoby na iracką stabilizację)

Do dzisiaj historycy, stratedzy i inni uczeni nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, co zawiodło w Iraku, ze teraz jest, jak jest. Gdzie popełniono błąd? Kto nie zrozumiał czego i dlaczego konsekwencje nieudanej obecności sił koalicyjnych są takie, jakie są. Chyba, ze ktoś uważa, że cała operacja Iraqi Freedom przyniosła zakładane rezultaty. Nie ma sądzę jednego mądrego, który na te pytania znałby odpowiedź i pewno długo jeszcze nie będzie. W każdym razie według mnie były obecne w Iraku dwa modele na przeżycie:
  • pierwszy - z wyższością, upokarzaniem i ciągłym strachem o losy milionów na odległym kontynencie oraz w trosce oczywiście o losy świata;
  • drugi - według starej dobrej i biblijnej maksymy Kto na ciebie kamieniem, ty na niego chlebem
Z tysięcy zdjęć archiwum wyszukałem dwóch, które de facto doskonale oddają to, czym oba podejścia (modele) się charakteryzowały. 

Po namyśle dodałbym jeszcze model trzeci - ale nie będę go niczym obrazował. To podejście na śpiocha: coś tam robić, nie udzielać się za bardzo, nie wyjeżdżać poza bazę, nie narażać się, nie dyskutować i nie wchodzić w kłótnie z lokalnymi kacykami, nie informować o problemach i udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. To tak trochę, jak z tym generałem, o którym własny kraj zapomniał że jest na misji i zapominali go zmieniać. Siedział więc bidula 2 lata bez bliskich i jedyna uciecha jaką miał, to stakan.

23 lutego 2004 r. (Marek Belka kończy misję w Iraku)

Marek Belka po zakończeniu swojej misji we władzach koalicyjnych przybył jeszcze raz do Babilonu w lipcu 2004 roku, by wziąć udział w uroczystości przekazania dowodzenia III zmianie dowodzonej przez generała Ekierta. Wygłosił wówczas ponad 20 minutowe przemówienie (z głowy) w upale okropnym, z którego prości żołnierze nic nie zapamiętali. Stałem w cieniu pod arkadami przy wejściu do audytorium, w którym uroczystość się odbywała i modliłem się, by prasa nie żądała ode mnie komentarza na ten temat.

Polska Agencja Prasowa poinformowała za to kto miał zastąpić prof. Belkę na stanowisku. Treść depeszy poniżej:

PAP, JP /2004-02-23 01:22:00 

Kto zastąpi Belkę w Iraku

"Rzeczpospolita": Nowym szefem polskiej delegacji w tymczasowych władzach koalicyjnych (CPA) w Iraku będzie Adam Sęk, zastępca dyrektora tymczasowych władz w Al-Hilli. Zastąpi on Marka Belkę, który pod koniec marca wróci do Polski - informuje "Rzeczpospolita".

Polska zamierza umieścić trzech ludzi w Project Managment Office, czyli tam, gdzie przygotowuje się i nadzoruje przetargi, a trzech, czterech kolejnych Polaków w innych departamentach tymczasowych władz koalicyjnych w Iraku. Kilku polskich przedstawicieli zasiądzie w regionalnych władzach w Al-Hilli - poinformował "Rzeczpospolitą" Marek Belka.


Profesor Belka spodziewa się, że w najbliższym czasie polskie firmy zawrą bardzo korzystne kontrakty i że polskie przedsiębiorstwa znajdą się w konsorcjach walczących w kolejnych dwudziestu kilku przetargach. W tym tygodniu do Polski przyjadą amerykańscy eksperci, którzy doradzą polskim biznesmenom, jak przygotować się do udziału w irackich przetargach. Wyniki najbliższych mają być znane między 5 a 10 marca - informuje "Rzeczpospolita".

23 lutego 2004 r. (Rzeczpospolita o przetargach w Iraku)

W całym tym zamieszaniu stabilizacyjno-wojennym, który się właśnie nagina w stronę bardziej wojny niż stabilizacji warto przypomnieć jedno z głównych założeń naszej misji, tj. zyskać intratne kontrakty, skorzystać z możliwości na założenie biznesów w Iraku, mieć za sobą przychylność nowo formowanego irackiego rządu, itp. - co oczywiście okazało się nie tylko czczymi mrzonkami ale zwyczajnie w świecie nierealnymi marzeniami. Do dzisiaj na naszej misji nie skorzystał chyba nikt. Czy się mylę?

Oto co w 2004 roku pisała Rzepa: RZP 23.02.2004


Irackie kontrakty nadal w polskim zasięgu - W marcu będą ogłoszone kolejne duże przetargi. W biznesie brak miejsca dla obrażonych


SONDAŻ " RZECZPOSPOLITEJ": Nie wykorzystujemy naszej obecności w Iraku
ROZMOWA NA GORĄCO - Marek Kłoczko, dyrektor generalny Krajowej Izby Gospodarczej: Rozmawiamy by zarobić

Informacje o irackich kontraktach i przetargach znajdują się m.in. na stronach: www.rebuilding-iraq.net, www.fedbizopps.gov., www.usinfo.pl


Do Polski przyjeżdża grupa przedstawicieli amerykańskiego Departamentu Handlu oraz członkowie zarządu firmy Nour, która pokonała polski Bumar w przetargu na dostawy uzbrojenia i wyposażenia dla irackiej policji i wojska. Mają oni przekazać naszym firmom wiedzę, jak skutecznie ubiegać się o irackie kontrakty.

Nie jest to jednak reakcja na polskie zażalenia w sprawie nieudanego udziału w przetargu, lecz część zaplanowanej w styczniu europejskiej podróży Amerykanów po stolicach europejskich państw koalicji walczącej w Iraku oraz kilku innych krajów, m.in. Niemiec. Amerykanie zamierzają przekonywać europejski biznes, że liczą na jego obecność w Iraku.

Kolejne przetargi w marcu

Przegrana Bumaru nie zniechęciła polskich firm do ubiegania się o kontrakty w Iraku. W marcu zostaną ogłoszone następne przetargi, na znacznie wyższe kwoty niż w kontrakcie, w którym miał nadzieję zwyciężyć Bumar. - W biznesie nie ma miejsca dla obrażonych - mówi sam prezes Bumaru Roman Baczyński.

- W Iraku w ciągu najbliższych kilku lat będzie największy plac budowy na świecie - ocenia Jacek Kwaśniewski, zastępca dyrektora ds. rozwoju przedsiębiorczości prywatnej koalicyjnych władz tymczasowych w Iraku. - Tam napłyną miliardy dolarów. Nigdzie na świecie nie będzie takiej możliwości rozwoju biznesu.

Polskie protesty są, zdaniem Kwaśniewskiego, jak najbardziej uzasadnione. - W ten sposób wpisujemy się w chór niezadowolonych koalicjantów. Bo tak samo jak Polacy protestują Brytyjczycy, Hiszpanie, Australijczycy, Nowozelandczycy. Teraz już wiadomo - fakt, iż jesteśmy sojusznikami, wcale nie oznacza, że będziemy traktowani na specjalnych warunkach. I nie dotyczy to tylko Polaków.

Jacek Kwaśniewski, który teraz jest w Polsce i zajmuje się kojarzeniem firm polskich i irackich, nie ukrywa, że był bardzo rozczarowany, kiedy dowiedział się o przegranej Bumaru. Sądzi jednak, że konsorcjum zorganizowane przez tę firmę może z powodzeniem dostarczać do Iraku towary, którymi dysponuje. - Tam cały czas na taki towar jest zapotrzebowanie - ocenia.

Duży weźmie więcej

- Bumar, zgłaszając swoją ofertę na wyposażenie nowej irackiej armii, podszedł do sprawy zbyt jednostronnie. Nie dołożył np. starań, by zawiązać konsorcjum w większym stopniu międzynarodowe. Naiwnie sądził, iż liczy się przede wszystkim polityczne poparcie - podsumował w radiowej Trójce działania polskiego konsorcjum prezydent Aleksander Kwaśniewski.

Jest jednak mało prawdopodobne, aby to Polacy otrzymywali w Iraku wielkie kontrakty infrastrukturalne, bo te z pewnością nadal będą przypadać Amerykanom. Największym wygranym do tej pory jest amerykański Bechtel, a obok niego inne duże firmy z USA: Kellogg, Brown and Root, Contrack International, Washington International, Parsons, Perini Corporation. Dopiero wśród poddostawców pojawiają się nazwy firm zagranicznych: Polimex Cekop, Ostrowski Arms, hiszpańskie Dragados czy Soluziona. Warto jednak szukać na odpowiednich stronach internetowych informacji o kolejnych przetargach i zakupach. - Tam potrzebne jest dosłownie wszystko - podkreśla Jacek Kwaśniewski.

Na kontrakt w Iraku ma nadzieję m.in. prezes toruńskiego Metronu. - Jest tam zapotrzebowanie na 5 mln wodomierzy. Prowadzimy rozmowy z firmą, która będzie miała tam duży kontrakt - mówi Leszek Pilarski, prezes Metronu.

Bądźmy cierpliwi

Mimo protestu Bumaru realizacja kontraktu wygranego przez firmę Nour nie została wstrzymana. Ale w Warszawie nadal oczekuje się, że Amerykanie udzielą dokładnych wyjaśnień. - Bumar, składając oficjalny protest i kwestionując decyzję organizatorów przetargu, skorzystał z przysługującego mu prawa. Z pewnością dokładnie rozważył, czy ma silne argumenty - mówi wiceszef MON Janusz Zemke i zaleca cierpliwość.

- Poczekajmy na wyniki oceny polskiego protestu - sugeruje ambasador Stanisław Smoleń, który w MSZ prowadzi sprawy gospodarczego zaangażowania krajowych przedsiębiorstw w Iraku.

Józef Nawolski, przewodniczący rady nadzorczej PHZ Bumar, dyrektor Departamentu Spraw Obronnych i Ochrony Informacji Niejawnych w Ministerstwie Skarbu Państwa, zapewnia, że Bumar skrupulatnie i rzetelnie wycenił wartość swej oferty. - Było dla nas oczywiste, iż pierwszeństwo mają wytwórcy krajowi - dodaje. Tylko gdy w Polsce nie było producenta (np. radiostacji, kompasów i plastikowych manierek), zwracano się do zagranicznych dostawców.

Bumarowi zarzucano, że jego oferta była zbyt droga. - Gdyby było więcej czasu, być może udałoby się obniżyć nieco ceny - ocenia Nawolski. - Jeśli produkty gotowe do odbioru w bramie zakładu kosztowały według oferty Bumaru 410 mln USD, to urwać można było najwyżej 10 mln. Błędem było na pewno rozbudzenie nadmiernych oczekiwań związanym z tym kontraktem, a przecież to jedynie pierwszy w tej dziedzinie.

Nawolski sugeruje, by nie mieć złudzeń: - Każdemu zamówieniu na broń, choćby się przedstawiało nie wiadomo ile finansowych wyliczeń, toruje drogę decyzja polityczna. Tak zawsze było. I będzie!

- Będziemy uczestniczyć w kolejnych przetargach, bo życie toczy się dalej - zapowiada Roman Baczyński, mimo że sam jest rozczarowany zdawkowymi wyjaśnieniami, jakie napłynęły z Iraku.

Dla ambasadora Smolenia rezultat protestu będzie istotny, bo pozwoli zebrać ważne doświadczenia dotyczące procedur.

ZBIGNIEW LENTOWICZ, DANUTA WALEWSKA




SONDAŻ " RZECZPOSPOLITEJ"
Nie wykorzystujemy naszej obecności w Iraku

 Nie wykorzystujemy możliwości, jakie dla gospodarki stwarza polskie uczestnictwo w koalicji interweniującej w Iraku - uważa ponad połowa Polaków. W badaniach, wykonanych na zlecenie "Rz", więcej niż co drugi pytany ocenia to wykorzystanie jako "raczej złe" lub "zdecydowanie złe".

O tym, że Polska wykorzystała możliwości gospodarcze, jakie stwarza nam uczestnictwo w koalicji irackiej, przekonanych jest niespełna 2 proc. Polaków - wynika z sondażu przeprowadzonego przez Pracownię Badań Społecznych w Sopocie. Niewiele ponad 20 proc. ocenia to wykorzystanie jako "raczej dobre". W obu przypadkach mówią tak najczęściej ludzie młodzi, z wykształceniem zawodowym lub podstawowym, ze wsi lub z mniejszych miast. Wśród przekonanych, że polska gospodarka zyskała na naszej obecności w Iraku, dominują osoby niepracujące, uczniowie i studenci, a także zwolennicy Krajowej Partii Emerytów i Rencistów (prawie 7 proc.) oraz SLD-UP - na drugim miejscu w tej grupie - z udziałem ponad 4-procentowym.

Zdecydowana większość Polaków natomiast - łącznie prawie 55 proc. - uważa, że możliwości gospodarcze, jakie stwarza nam udział w irackiej koalicji, nie zostały wykorzystane. O zdecydowanym zaprzepaszczeniu tych szans przekonanych jest ponad 23 proc. badanych, a prawie 32 proc. mówi o wykorzystaniu "raczej złym". Jest to opinia głównie osób starszych (powyżej 40 lat) z lekką przewagą wykształcenia na poziomie średnim, mieszkających w dużych miastach. Grupa przekonanych składa się głównie z właścicieli, robotników wykwalifikowanych oraz pracowników umysłowych sympatyzujących najczęściej z partiami opozycyjnymi.

Stosunkowo dużo ankietowanych, bo aż niespełna 23 proc., nie ma wyrobionego zdania na temat, co mogłaby zyskać polska gospodarka dzięki naszej obecności w Iraku. Są to głównie kobiety (gospodynie domowe) i osoby młode (uczniowie), a także osoby z grupy najstarszych.

A.K.

Badanie przeprowadziła Pracownia Badań Społecznych w Sopocie 7 - 8 lutego br. na 1022-osobowej próbie reprezentatywnej dla dorosłej ludności kraju.




ROZMOWA NA GORĄCO
Marek Kłoczko, dyrektor generalny Krajowej Izby Gospodarczej

Rozmawiamy by zarobić

Jak przegrana Bumaru w wartym ponad pół miliarda dolarów przetargu na uzbrojenie nowej irackiej armii wpłynie na plany polskiego zaangażowania gospodarczego w tym kraju?

MAREK KŁOCZKO: Moim zdaniem ta porażka nie wpłynie zasadniczo na nasze długofalowe zamierzenia, choć z pewnością zrobiła wrażenie, głównie psychologiczne. To nieuniknione, bo kontrakt jest rzeczywiście duży, a do tego pierwszy, w którym samodzielnie wzięło udział polskie konsorcjum. Na pewno wszelkie aspekty i konsekwencje niefortunnego dla nas rozstrzygnięcia będą gruntownie analizowane. Ale musimy pamiętać, że była to pierwsza, lecz nie ostatnia oferta. Przetargów, również dużych, będzie coraz więcej.

W których dziedzinach mamy największe szanse skutecznie walczyć o zamówienia?

Przede wszystkim musimy sobie zdawać sprawę, że o inwestycjach i dostawach do Iraku decydować będą przetargi organizowane na różnych poziomach i w różnych kategoriach. Zazwyczaj mają one związek ze źródłem ich finansowania.

Inne procedury i zasady obowiązują w przypadku przetargów, gdy w grę wchodzą wyłącznie pieniądze amerykańskiego podatnika przeznaczone na wielkie, strategiczne inwestycje w podstawowych gałęziach gospodarki. Mówimy tu o środkach rzędu 18 mld USD. Wiadomo, że w tym przypadku największe szanse na zamówienia będą miały wielkie firmy amerykańskie, a nasza rola musiałaby się ograniczyć do zabiegania o zlecenia podwykonawcze. Zupełnie innymi prawami, również w sensie formalnym, rządzą się zamówienia zbrojeniowe. Analiza doświadczeń Bumaru jest bardzo przydatna, by można było formułować wnioski dotyczące naszych szans w przyszłości.

Pamiętajmy, że już startują pierwsze przetargi organizowane przez centralne władze irackie, przetargi finansowane za pieniądze uzyskane ze sprzedaży ropy. To środki przeznaczone wyłącznie na odbudowę zniszczonego kraju - ich wielkość trudno na razie oszacować, ale z pewnością jest to co najmniej kilka mld USD. Własne przetargi organizują już zewnętrzni darczyńcy. Spore sumy oferują, na przykład, najbliżsi sąsiedzi Iraku - rządy Kuwejtu i Arabii Saudyjskiej. Jest jednak oczywiste, że bez tworzenia konsorcjów z udziałem firm z tych krajów starania o zamówienia finansowane z tego źródła będą mało skuteczne.

Pomoc dla Iraku proponują też inne kraje - wiadomo jednak, że te pieniądze adresowane są raczej do narodowych firm, polskie szanse widziałbym głównie w kooperacji i podwykonawstwie. Odrębne źródło zamówień to przetargi organizowane przez administracyjne władze na szczeblu centralnym z myślą o zaspokojeniu natychmiastowych, doraźnych potrzeb na poziomie regionalnym. Ich cechą są króciutkie terminy rozstrzygania, na przykład trzytygodniowe. Prawie niemożliwe jest skuteczne ubieganie się o te zamówienia, gdy zainteresowane nimi przedsiębiorstwo nie ma na miejscu swego przedstawiciela, lub - jeszcze lepiej - miejscowego partnera. Tylko wówczas można natychmiast zareagować na ogłoszenie konkursu, zorganizować szybką dostawę, zapewnić bezpieczny transport.

Które branże miałyby dziś największe szanse uzyskiwania zamówień lokalnych? Wiele mówiło się o naszym doświadczeniu w inwestowaniu w Iraku...

Doświadczenia sprzed lat nie mają dziś niemal zupełnie znaczenia. Reguły gry i sytuacja zupełnie się zmieniły. Potrzeby są jednak ogromne i wydaje się, że moglibyśmy wykorzystać nasz potencjał w dziedzinie przemysłu elektromaszynowego, budownictwie, doświadczenia w dostarczaniu gotowych obiektów produkcyjnych oraz infrastruktury komunalnej.

Co robimy, by ten potencjał wykorzystać?

Przyjęliśmy strategię nie doraźnego, a długofalowego zaangażowania. Nie tylko w Iraku, ale w całym regionie, który stoi w przededniu gwałtownego boomu inwestycyjnego. Dlatego zorganizowaliśmy już kilkanaście misji wyjazdowych do krajów sąsiadujących z Irakiem, a ostatnio do samego Bagdadu. Ich owocem są pierwsze, pojedyncze jeszcze, zamówienia i dostawy. Liczymy, że w miarę stabilizowania się sytuacji zaczną procentować kontakty, które zdobyli przedsiębiorcy uczestniczący w tych wyjazdach.

Dotyczy to również Bumaru, który ma wobec Iraku poważne i tym razem "cywilne" plany. Projekt budowy linii kolejowej przez konsorcjum utworzone z Hiszpanami i przy zaangażowaniu kapitału kuwejckiego miałoby duże znaczenie nie tylko dla Iraku, ale i całego regionu.

Rozmawiał Zbigniew Lentowicz

http://www.rzeczpospolita.pl/gazeta/wydanie_040223/ekonomia/ekonomia_a_1.html

sobota, 22 lutego 2014

22 lutego 2004 r. (narkotyki i MP)

Wszyscy biegali podnieceni i jakby nieco na dopalaczach :-) - oto dzień sądny dla 30 kg narkotyków skonfiskowanych podczas przeszukania podejrzanych domów w Al Hillah przez policję iracką i naszych dzielnych MP, czyli wojskowych żandarmów.

Niestety paliły się krótko a dym nie wniósł niczego szczególnego w nasze dość nabuzowany początek dnia. Ot, lekko zaszumiało i jakby ludzie na moment stali się sobie milsi.  Podpisanie protokołów zniszczenia nastąpiło tuż po zważeniu dragów i po tym, jak doszczętnie spłonęły. A ponoć dobre były.

czwartek, 20 lutego 2014

20 lutego 2004 r. (Al-Hillah - st. sierżant Gambold Azzayan wyróżniony)

I stało się. Sierżant Gambold Azzayan nie słyszał jeszcze dobrze (ponoć słuch wrócił w 100% na trzeci dzień po wybuchu) ale nie był w szoku czy traumie po tym, jak z zimną krwią w ostatnich możliwych sekundach przed zamachem strzelał do zamachowców. Uznał, że to właśnie będzie najlepsze rozwiązanie chroniąc przed dalszymi skutkami ewentualnego udanego zamachu. Co by było gdyby .... podaruję sobie. Zdjęcia po wybuchu w dniu 18 lutego mówią za siebie. Ważne, ze sierżant mongolski umiał podjąć odważną decyzję i wiedział, że jeśli jej nie podejmie, to konsekwencje byłyby dużo gorsze.

Przyjechaliśmy do Camp Charlie w godzinach porannych. Kompania ze sztandarem powitała dowódcę i po krótkiej ceremonii generał Bieniek uhonorował dzielnego wartownika wyróżnieniem. Medal od naszego ministra obron narodowej otrzymał dopiero w 2007 roku:



Gambold Azzayan okazał się być skromnym, prostolinijnym chłopakiem. Pochodził z niewielkiej wsi i generalnie zajmował się wypasem owiec. Poszedł do wojska na ochotnika i trafił do Iraku Nie mówił po angielsku za dobrze ale przetłumaczono nam, że dla niego to, że polski generał do niego przyjechał znaczy bardzo wiele i na nic innego nie liczy i nie oczekuje. Dorwały się też do niego media i nasze i irackie. Stał się bohaterem. 

A poza tym dzień jak co dzień. 

wtorek, 18 lutego 2014

18 lutego 2004 r. (Al Hillah - zamach na bazę)

Baza Babilon obudziła się około godziny temu. Było chłodno, cicho i szaro dookoła. Drzwi wielu kontenerów pootwierane; jedni wracają już spod prysznica, inni dopiero piją poranną kawę a jeszcze inni siedzą paląc porannego papierosa. Mój rząd kontenerów stał blisko helipadu (stacjonowały tam w marcu amerykańskie kiowy) i blisko budynków mojego biura i CIMIC. Major Suchecki (mój współspacz) od rana był na służbie. Podniosłem żaluzje i usiadłem, by zebrać myśli. Jakoś leniwie spędziłem kolejne 30 minut przy porannych czynnościach i miałem wyjść na śniadanie. Zazwyczaj ok. 7:00 byłem już po śniadaniu ale jak mówię - było mi jakoś leniwie. Wychodzę z E-7 (mój domek) ...

Najpierw wszyscy usłyszeli huk i poczuli, jak ziemia pod nogami nieco zadrżała w kwadrans po siódmej. Potem za minucie na horyzoncie, daleko poza murami bazy zobaczyliśmy dym unoszący się jakby z komina tyle, że cięższy i ciemniejszy i wróżący raczej coś niedobrego. Kierunek południowo-wshodni. Kur... Al-Hilla! Zamiast na śniadanie lecę do biura dowódcy a tam już gorączka na liniach telefonicznych. Moja Thuraya nie działa - nawet satelitarna łączność bywa zawodna. W biurze dowiaduję się, że jest jakieś zdarzenie i nikt nie wie co to jest ale że nastąpił wybuch w Al Hillah. Media podniesione w stan alarmu. Generalnie więcej wiedziały w pierwszych 20 minutach po wybuchu, niż każdy z nas w bazie. Z dopływających informacji wynika, że ktoś chciał wjechać w bazę ciężarówką i że to się tylko częściowo udało. Minęły 2 kolejne kwadranse. Jedne wiadomości zostały zweryfikowane i potwierdzone, inne upadły. Mogę przystąpić do podawania pierwszego komunikatu. Jest zdawkowy, że w bazie sił koalicyjnych w Al Hillah nastąpił potężny wybuch, którego natura nie jest jeszcze znana. W wyniku tego wybuchu widać zniszczone musy bazy i pobliskie domy mieszkańców miasta. Nikt jeszcze nie wiedział o zabitych, o rannych, o zniszczeniach bazy, o bohaterze mongolskim, o pierwszej naszej prawdziwie bojowej akcji z terrorystami w tle. Dopiero teraz doszło do nas, co się dzieje. Wzmocniono ochronę baz w naszym rejonie odpowiedzialności, wzmożono patrole nocne, uszczelniono bramy wjazdowe i wyjazdowe z bazy.

W południe rozkaz dowódcy dywizji - jedziemy na miejsce zdarzenia z mediami. W kamizelkach z hełmami i karabinami wsiedliśmy do konwoju i ruszyliśmy w stronę Camp Charlie. Co zobaczyliśmy, to lej głębokości ponad 2 m tuż przed murem bazy, murem zniszczonym w części, ruiny pobliskich domów, części dwóch samochodów zamachowców, pourywane korpusy ciała, ręce i nogi, spaloną skórę, poranionych żołnierzy, głuchego wartownika mongolskiego, wystraszonych Irakijczyków. Adrenalina do działania była we wszystkich. Media robiły zdjęcia, wywiady, dowódca bazy pokazywał straty/zniszczenia. Policja iracka zabezpieczała teren wraz z naszymi żołnierzami. Dyrektor szpitala Mahammed al-Tai potwierdził śmierć 7 osób (4 mężczyzn, 2 kobiet, 12 letniej dziewczynki) oraz liczbę 28 rannych. Rannych żołnierzy sił koalicyjnych było wielu - oberwane uszy, poranione twarze, szyje, ręce i nogi. Szkło z szyb tuż po wybuchu rwało skórę żołnierzy w ułamku sekundy. Baza ma zniszczone niektóre obiekty, w tym stołówkę, pralnię, szatnie i niektóre bliższe murom baraki. Spotykamy się z mongolskim wartownikiem, który według relacji świadków zastrzelił zamachowców zanim wjechali w mur bazy, nic nie słyszy - ogłuchł na przynajmniej 2 dni. Spotkamy się z nim jeszcze raz w moje urodziny 20 lutego. Przyjechałem do bazy nabuzowany. Wydaję kolejne komunikaty w imieniu gen. Bieńka.

Od tego dnia już nic nie było takie samo w Iraku - inne procedury, zmienieni ludzie, większa podejrzliwość i towarzysząca nam wszystkim niepewność chwili. Zmieniło się w zasadzie wszystko. 


Doniesienia prasowe:

BAGHDAD (AFP) - At least two Iraqis died and eight coalition force members were wounded in a double car bomb attack on a Polish base at Hilla south of Baghdad, a Polish military spokesman said on public radio in Warsaw. 

The two dead were apparently the drivers of explosives-laden cars which drove towards the base, while the injured were six Polish troops, one US national and one Hungarian, according to a Polish military statement. 

Spokesman Robert Strzelecki said only one of the two cars, which approached the base at around 7:15 am, had exploded. 

The second had been stopped when troops at the base shot its driver dead, he added.

ABS NEWS
http://www.abc.net.au/news/2004-02-18/suicide-bombers-kill-two-in-iraq/138112


Associated Press
http://www.theguardian.com/world/2004/feb/18/iraq

BBC donosiło:
http://news.bbc.co.uk/2/hi/middle_east/3498577.stm

Sofia News Agency
http://www.novinite.com/view_news.php?id=31195

Middle East On-Line
http://www.middle-east-online.com/english/?id=8936

Aljazeera
http://www.aljazeera.com/archive/2004/02/20084914392224345.html

New Zealand Herald
http://www.nzherald.co.nz/world/news/article.cfm?c_id=2&objectid=3550119

Lej po wybuchu 700 kg ładunku wybuchowego





 



 

Gen. Edward Gruszka poza bazą na rekonesansie miejsca zdarzenia


sobota, 15 lutego 2014

15 lutego 2004 r. (konferencja prasowa w burzy piaskowej)

Na początek hit sezonu - jeden z dziennikarzy pokazał mi zdjęcie wykonane w jednym z lokalnych hoteli. Karteczka przybita na drzwi do pokoju:

* * * 

Camp Babilon, 15 dzień lutego 2004 roku (niedziela). Burza piaskowa trwała od ponad 14 dni. Piach wlatywał w każdy możliwy zakamarek budynków, namiotów, kontenerów i ciała też. Był wszechobecny. Rozkazy, by nie wlatywał do pomieszczeń nie działały. Uzbrojenie w chusty arafatki i gogle staraliśmy się udawać, że go nie ma. Z przyzwyczajeniem do tego nie było łatwo ale po 3-5 dniach walki z piaskiem należało się poddać. Częste prysznice tylko utrudniały sprawę lepiej było przecierpieć parę dni i wówczas już tak bardzo on nie przeszkadzał. W pewnym momencie przestały działać drukarki, zacierały się inne urządzenia i trzeba było uważać podczas toalety. Wszystko inne po staremu.



W takiej oto atmosferze przyszło nam organizować druga konferencję prasową dowódcy gen. Bieńka i płka Knoopa (holenderskiego szefa G9 - CIMIC). Na tę konferencję przyjechało jeszcze więcej dziennikarzy irackich w tym jedyna kobieta-dziennikarz, jaką poznałem podczas naszego pobytu w Iraku. Były dziennikarski AFP i hiszpańskiej telewizji oraz wszyscy dziennikarze-rezydenci w Babilonie. Tematem konferencji prasowej było zapoznanie z zadaniami grupy wsparcia współpracy cywilno-wojskowej, która odpowiadała za odbudowę infrastruktury irackich miast, miasteczek i wsi, budowanie szpitali, szkół, arterii komunikacyjnych, wodociągów, za uzdatnianie wody, za budowanie stacji energetycznych, za pomoc ludności. Miliony dolarów wydawane przez naszych CIMICowców nie szły na marne choć chyba nie do końca jednak Irakijczycy potrafili to docenić.

Przed konferencją mały briefing orientacyjny dla mediów: program, kolejność mówców, zaproszenie na poczęstunek, umawianie się na wywiady indywidualne (otrzymałem zaproszenie na spotkanie do Urzędu Miasta w Al Hillah na spotkanie dziennikarzy miejscowych wiec mój admin zanotował datę i będziemy się do tego przygotowywać ale najpierw tu i teraz).

Dowódca przyszedł punktualnie. Konferencję otworzyłem, przedstawiłem gości i temat i oddałem głos mówcom. Briefing dowódcy miał ok. 10 minut a płk Knoop zajął ok. 30 minut, podczas których pokazywał slajdy i zdjęcia z miejsc, w których już powstały odbudowane po zniszczeniach wojennych dobra. Opisywał zadania i mówił, co jeszcze zamierzamy zrobić. Konferencja byłą tłumaczona z angielskiego na iracki .

Pytań było dużo, bardzo dużo i tradycyjnie już wciąż te same. Pisałem o tym wcześniej i przyjdzie do tego przywyknąć... 

Kilka impresji zdjęciowych z tego wydarzenia.


czwartek, 13 lutego 2014

14 lutego 2004 r. (Diwaniyah. Flaga polska w rękach El Salvador)



Słowo na początek o Walentynkach a potem o Salwadorze. Specyficznie obchodziliśmy Walentynki w Iraku. Upał od rana (a to mi nowość), dziewczyny w mundurach z uśmiechami od ucha do ucha - wcześniej to tylko przydarzało się naszym super-pielęgniarkom. Zapach perfum roznosił się z daleka za każdą żołnierką. Nasza por. Soszyńska - asystentka dowódcy od rana na pierwszej linii "frontu" życzeń i walentynkowych podchodów. Były i kwiatki i słodycze choć przyjemności nie trwały zbyt długo. Na 10:00 rano zaplanowany był konwój na lądowisko a tam już śmigłowce grzały silniki w oczekiwaniu aż przybędzie generał Bieniek i reszta ekipy. Spora delegacja, bo 14 osobowa z mediami wyrusza dzisiaj na przekazanie dowodzenia w batalionie salwadorskim do m. Diwaniyah w prowincji Najaf, która od początku była w rękach hiszpańskojęzycznych pododdziałów. 


Jakoś wyjątkowo przyjemnie było od rana - zarówno briefing w TOC, jak odprawa u dowódcy w 4 oczy (sprawa mediów i procedur mówienia jednym głosem) przeszły spokojnie. Nikt nie wrzeszczał w sztabie dowództwa i nie było nerwówki towarzyszącej podobnym wylotom. Dowódcy towarzyszył oczywiście ambasador Ryszard Krystosik oraz jego zastępca generał Ayala wraz z asystentami wojskowymi i dziennikarzami wylecieliśmy nieco opóźnieni. Tzn. wszystko było na czas ale od czasu do czasu ujawnialiśmy inne godziny wylotu od rzeczywiście zaplanowanych. Nawet spacer powietrzny wydawał mi się spokojny i chociaż wciąż żołądek nie przyzwyczajony był do ciągłej fali w powietrzu, to jakoś przeszło bez większych sensacji. Fale w powietrzu były robione przez śmigłowiec, który ze względów bezpieczeństwa nie leciał na wprost tylko musiał wykonywać górki i doliny (w górę i dół) lub serpentyny w prawo/w lewo, a połączenie tych dwóch manewrów dawało albo mdłości albo szybką reakcję żołądka w postaci wymiocin. W sumie modliłem się, by były tylko sensacje, bo założyłem czysty biały mundur polowy ... Dolecieliśmy szybko. Konwój hiszpański już czekał więc sprawnie dojechaliśmy na kołach do koszarów, w których stacjonował pododdział Salwadoru.


Tradycyjnie odbyły się meldunki dla dowódcy dywizji i spotkanie z gośćmi zaproszonymi na uroczystość, w tym z przedstawicielami CPA (Coalision Provisional Authority), czyli amerykańskimi urzędnikami Departamentu Stanu oddelegowanymi do pełnienia funkcji cywilnej władzy w Iraku na czas stabilizacji. Było wiec w sumie ok. 40 osób.


Zaraz po rozpoczęciu uroczystości nadeszła gęsia skórka na ciele, bo nie spodziewaliśmy się, by żołnierze Salwadoru aż tak uczczą obecność dowódcy dywizji z odległego zimnego kraju - Polski. Jeden z nich z iście poważna miną trzymał flagę polską na drewnianym drzewcu. Zrobiło się tak jakoś dobrze, miło na sercu, jakoś patriotycznie wówczas, że doprawdy cenią nas Polaków i Polskę. Nie musieli tego robić, gdyż regulamin nie przewidywał takich honorów. A zrobili. 

Uroczystość trwała ok 30 minut i byłą z tych podniosłych. Było parę przemówień w tym generała Bieńka, który podziękował batalionowi EL Salwadoru za ich służbę i poświęcenie i za niesienie pokoju na swoim obszarze odpowiedzialności. Defilada zakończyła uroczystość przekazania dowodzenia i wszyscy zostaliśmy zaproszeni na poczęstunek. Po ok 1,5 godziny goście powoli zaczęli się rozjeżdżać zatem na komendę wszyscy także wsiedliśmy do konwoju i ruszyliśmy w drogę powrotną. Do lunchu byliśmy na miejscu ...

niedziela, 9 lutego 2014

9 lutego 2004 r. (urkaiński szef Sztabu Generalnego w Babilonie)

Wizyt było dużo. Zazwyczaj goście przylatywali śmigłowcami na lądowisko za pałacem Nabuchodonozora skąd byli odbierani samochodami i transportowani do budynku, w którym zazwyczaj przyjmował gości dowódca lub do TOC. Zawsze w konwoju z ochroną. Od szczebla ważności delegacji albo witał ich sam oficer protokołu (mjr Tomasz Kalina) albo dowódca dywizji osobiście w asyście ludzi z protokołu. Dla bezpośrednich naszych dowódców koalicyjnych, dla parlamentarzystów i ministrów z Polski oraz tak samo w przypadku wizyt z państw, które miały swoje wojska w składzie dywizji organizowano powitania z kompanią reprezentacyjną. Po powitaniu gościa/gości prowadzono na rozmowy w gabinecie dowódcy i w zależności od celu wizyty albo potem odbywało się "zwiedzanie" bazy i sztabu - zwiedzanie jest tu dobrym słowem, bądź wyjeżdżano/wylatywano w teren, by odwiedzić macierzyste wojska. Wizyty takie były planowane z wyprzedzeniem i zazwyczaj na 7 dni przed miałem już komplet informacji kto przybywa i dlaczego. Mogłem wówczas przygotować informację dla mediów, przygotować samego dowódcę pod względem ewentualnych problemów, które media poruszą gdyby została zorganizowana konferencja prasowa lub gdyby po prostu dziennikarz znalazł gościa gdzieś w bazie i go o coś spytał. 7 dni to dużo i mało. W przypadku takich wizyt jak gen. Sancheza - naszego naczelnego dowódcy z Bagdadu informację o przylocie dostawaliśmy zazwyczaj rano o 8:00 i o 10:00 już był. 

Wizyta szefa Sztabu Generalnego Ukrainy - generała pułkownika Oleksandra Zatynajko także była inna. Do Babilonu przyjechali wcześniej dowódcy z Al Kut, gdzie stacjonowała brygada ukraińska, w sztabie trwały przygotowania do spotkania z ukraińskim generałem w sali odpraw, zastępca dowódcy dywizji - który notabene miał biuro tuż obok mojego i jakby na własnej skórze mogłem przekonać się, jak bardzo Ukraińcy nas kochali (herbata pita z generalskim dowódcą znaczy wiele?) oraz poznać atmosferę i metodykę ich służby/pracy. Odprawy z biurze kończyły się krzykami, wyrzucaniem za drzwi poruczników, czyli takim siermiężnym OPR - jak to dawniej mawialiśmy w wojsku. Potem uśmiechnięty generał brygady wychodził ze swojego biura i głosem podpartym na przeponie oraz kiwając na mnie mówił: "no, gaspodin pałkownik stakan u was jest?". I co miałem powiedzieć, że u oficera stakana niet? Tym razem jednak przyleciał ich naczelny wódz wojskowy więc i  stakany były pochowane. 

Wizyta zaczęła się już na lądowisku - generał Bieniek osobiście powitał generała Zatynajko i przejechaliśmy w konwoju do biura dowódcy. Tam wcześniej powitanie ze sztandarem dywizji, pokłon i krótkie spotkanie z żołnierzami ukraińskimi. Po krótkiej w sumie rozmowie u dowódcy spacerek do TOC a tam już meldunek i odprawa na całego z udziałem generała Ojstrowskiego dowódcy 2 Brygadowej Brupy Bojowej (BCT). Ponad 1,5 h o zadaniach dywizji, o roli 2 BCT w Al Kut. Nikt jeszcze nie przypuszczał, że 4 kwietnia jego pododdziały stoczą regularną walkę o otrzymanie najważniejszych punktów w miejsce z Armią Mahdiego. PO odprawie zaimprowizowana przed wejściem do TOC konferencja prasowa. I tu po raz pierwszy padło pytanie od dziennikarzy, jaki jest cel wizyty. Odtąd będę słyszał to pytanie przy okazji każdej wizyty w Babilonie. Odpowiedzi bowiem przeważnie były takie same; tzn. że by zapoznać się z zadaniami, by ocenić przygotowanie, by sprawdzić gotowić, by zaplanować rozwój, by podnieść na duchu ... . Oceniając wizyty z odległości tylu lat mogę pozwolić sobie na krótkie podsumowanie w kilku żołnierskich słowach. Prawie 99% z nich było niepotrzebnych i tylko przeszkadzały w toku służby. Większość sprawa załatwić było można przez telefon, email lub korespondencje dyplomatyczną.

A teraz do zdjęć z wizyty: