wtorek, 14 stycznia 2014

14 stycznia 2004 r. (MEDCAP)

MEDCAP (Medical Civil Action Program), to jedna z tych działalności żołnierzy podczas irackiej misji, o której nie było za głośno. Więcej czasu poświęcano atakom, polityce władz CPA z Bagdadu  (Coalition Provisional Authority) czy jakości jedzenia w stołówce. Właściwie bezimienni już dzisiaj żołnierze z kilku państw, w tym z Tajlandii i Polski nie tylko organizowało wyjazdy do odległych miejsc poza bazę ale również z powodzeniem niosło pomoc zwyczajnym mieszkańcom Iraku nieuwikłanym w wichry wojny. 

Wyjeżdżano zatem poza bazę w konwoju z paczkami lekarstw, środków czystości, z lekarzami i pielęgniarkami, z tłumaczami. To zawsze było wielkie wydarzenia, bo nagle człowiek spotykał na swojej drodze nie wroga z karabinem w ręku a zwyczajnych ludzi. Spokojnych, ze swoją historią, mających dumę ale i ceniących słowo.

Podczas takich oto spotkań z ludźmi dowiadywaliśmy się więcej o kulturze irackiej niż z niejednego poradnika czy podręcznika akademickiego. Uczenie się witania czy nieużywania lewej ręki do poklepywania, zwracanie się do kobiety w obecności mężczyzny i dotrzymywanie danego słowo wydają się być tymi najważniejszymi, które od początku należy posiąść. 

Głód pomocy i wciąż oczekiwanie na nas w wioskach, małych miejscowościach, gdziekolwiek MEDCAP miał być było niesamowite. Przyjazd konwoju witany był zazwyczaj przez starszyznę np. wioski. Po krótkim powitaniu wymiana uprzejmości, mała pogawędka o tym, z czym przyjechaliśmy i jednym słowem ktoś, kto widać miał możliwości sprawcze skrzykiwał wioskę do badania.

Nieraz wychodziły trochę śmieszne sprawy z tych rozmów. Pamiętam, jak pojechaliśmy do szkoły, super przyjęcie, sporo badanych uczniów, potem starszyzna wioski postanowiła z nami jeszcze rozmawiać. Zaczęło się od prośby o lodówki, by im przywieźć, bo sie przydadzą, może też kilka telewizorów i mikrofalówki (skąd oni to znali?) i najlepiej takie anteny satelitarne też, bo to dostęp do świata itp. i oficer CIMIC (Grupy Współpracy Cywilno-Wojskowej) notuje, notuje i coraz bardziej wielkie mu się robią oczy ... Skończyliśmy spotkanie zadowoleni, że udane, że wszystko na medal, że znów nas poznają z najlepszej strony a tu nagle ... cimikowiec mówi - "Panowie, ale w tej wiosce nie ma prądu!". 

Więc następnym razem byliśmy ostrożniejsi w przyjmowaniu próśb i dawaniu obietnic. Bo słowa w świecie arabskim trzeba dotrzymywać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz