czwartek, 23 stycznia 2014

23 stycznia 2004 r. (Ludzie cz. II)

W dniu 25 stycznia 2004 r. ma się odbyć pierwsza konferencja prasowa dowódcy Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe i ma odbyć się z udziałem mediów polskich, zagranicznych w tym lokalnych dziennikarzy różnych gazet, rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych. Od tygodnia uwijamy się przy tym, a najbardziej mój Admin - chor. Rafał Adamczewski i cała reszta też. Zadania rozdysponowane, checklisty cały czas w gotowości. Najtrudniej jest z mediami irackimi - trudny do nich dostęp, telefony nie działają, jak trzeba, oni sami rzadko oficjalnie pokazują, że utrzymują kontakty ze sztabem dywizji. Zresztą trudno się dziwić, ze się z tym nie obnoszą, bo niektórzy dziennikarze zostali skutecznie zastraszeni przez sadrystów (od Al-Sadr), by z nami nie trzymać. 

Tak więc nie wszyscy ryzykować chcieli i nie wszyscy nawet mimo zaproszeń pojawiali się na konferencji. Lista dziennikarzy zatwierdzona i skonsultowana z dowódcą i wszystkimi innymi czynnikami (tzn. również ze specjalistami od szpiegów i amerykańskimi bonzami od KBR – czyli od stołówki). Camp Commander – czyli taki harcerski obozowy a u nas poważny komendant bazy i najważniejsza osoba w kwestii bezpieczeństwa oraz ustalania zasad funkcjonowania na jej terenie także wie, wjazdy i wyjazdy z bazy obsadzone będą dodatkowymi żołnierzami i tłumaczami i nawet podstawi mi busa, by dowiózł dziennikarzy spod bramy do miejsca konferencji. Wszystko gra i koliduje, jak mawiał kiedyś mój szef kompanii. I tu mała odskocznia w przeszłość. Myśląc o ludziach właśnie i o szefie kompanii, którego cytowałem. Zdałem sobie sprawę z tego, że miałem 3 dowódców kompanii (w kolejności kpt. R. Bagiński, kpt. K. Guzek i por. M. Walczak) ale szefa kompanii tylko jednego - od początku, jak tylko szefował w mojej kompanii, jako młodszy chorąży aż do promocji, gdy już na pagonach byłem podporucznikiem ale i tak o życiu w wojsku jeszcze niewiele wiedziałem. Otóż, mój szef kompanii pozostał mi najmilej w pamięci z uwagi również na to, że zawsze mówił, to co miał na sercu, nie owijał w bawełnę i jak nie mógł puszczać na przepustki, to nie puszczał, a jak miał możliwość, to nieba by przychylił. Ale nie posługiwał się żadnymi chwytami, socjotechnikami, by podchorążego nie puścić, tak jak to czasem robili inni. No i potem, gdy już przeszliśmy na koleżeńskie „ty” zawsze pozostał dla mnie moim szefem kompanii, którego do dzisiaj darze szacunkiem i bardzo dobrze wspominam.

Podobnie było z generałem Bieńkiem. Zero socjotechnik - tylko konkret. Ileż to ja się nie nasłuchałem o jego skokach, o parciu na szkło, o tym, że kocha media i jest przyjacielem wszystkich ludzi. Ostrzegano mnie, że jak raz podpadnę, to dupa. Że mnie się pozbędzie, że wygoni czy wyrzuci na zbity pysk, że użyję to słów jednego z moich znajomych, który mi te rady w SG WP dawał. Otóż, nic bardziej mylnego. To nie on miał parcie na szkło, tylko media miały jazdy na niego, to nie on kochał media, tylko dziennikarze woleli postawić gadatliwego (a wiedział, co mówi) generała przed kamerą czy mikrofonem, niźli ustawiać tam oficerów sztabowych, którzy na widok dziennikarza robili w galoty. I to nie prawda, że jak się podpada, to Bieniek wyrzucał na zbity pysk .. przekonałem się o tym samemu, gdy w dzień po wizycie mediów w towarzystwie generała Bieńka i moim na pustyni Mahawil rabusie zakradli się do składu amunicji w celach niecnych, kolesie chyba poświecili sobie zapałką czy czymś tam i schron eksplodował rozrzucając i cha ciała i co ważniejsze pełno amunicji do moździerza i innej po pustyni w promieniu nastu kilometrów. Otóż, wówczas na ekranie radarów nasi żołnierze patrolu widzieli zakradającą się grupę i uznałem, gdy mi to powiedzieli, że mogła to być grupa ok. 10 osób. Tak uznałem. Nikt nie znał liczby dokładnie. I tak powiedziałem prasie. 

Media huczały. Najbardziej Polskie Radio, które zażądało spotkania z dowódcą i wywiadu i podczas wywiadu dziennikarz Polskiego radia mnie zwolnił z pracy J tzn. powiedział, że rzecznik poinformował, że zginęło 10 Irakijczyków w tym wybuchu. Bieniek ewidentnie się wkurzył. Wezwał mnie i mówi:  - Robert, mów, jak było. To mówię, że rozmawiałem z dowódca patrolu, pokazał mi monitor radaru i wyjaśnił, że radar pokazuje punkt i że ta kropka ma różną grubość, jak jedzie samochód jest większa, jak idzie 1 człowiek jest malutka. Tam była grupa kropa, co miało wskazywać na zagęszczenie ludzi, tak około 10 osób. I tak przekazałem mediom. 

– Robert – mówi Bieniek – coś ty, to mogło być i 20 i więcej, nie o to chodzi. Chodzi o to, że jak nie wiesz na 100% nigdy nie przypuszczaj, bo nas powiozą. Tak zareagował dowódca, nie wyrzucił mnie, zbeształ nieco tylko za słuszne nieprofesjonalne przypuszczenia. Wyszedł do mediów. Było ich 12 osób pod sztabem. Gotowi na moje odwołanie. Dowódca głosem przejętym i pewnym zarazem uświadomił mediom, jak dobrze, że tych, którzy za kilka godzin użyliby tej amunicji na naszą i inne bazy już nie ma pośród nas. I nie ważne czy było ich dwóch czy dwudziestu, ważne, że nie zaatakują nas i nikt z naszych nie zginie. I tyle. Mojemu rzecznikowi dziękuję za czujność i życzę sobie i Państwu dalszej owocnej z nim współpracy. I było pozamiatane, jakbym to dzisiaj powiedział. Brać dziennikarska wzięła mnie do siebie na kawę z kardamonem i już więcej takich wpadek nie miałem.

Zacząłem od konferencji i o tym teraz dalej. Zatem przygotowania trwały.  Nie ustawały także i moje osobiste przygotowania do choćby krótkiego powitania mediów po arabsku mimo że konferencja miała być prowadzona po angielsku i tłumaczona na arabski. Miałem przy sobie moich dwóch przybocznych tłumaczy z biura panów Tameem i Mohsen, którzy dzielnie pracowali na rzecz sił koalicyjnych tłumacząc codzienne gazety z arabskiego na angielski, utrwalali mój akcent w codziennych konwersacjach. Miło było ich spotkać po roku już w bazie w Ad Diwanii, wpadliśmy sobie w uścisk, jak mało z którym kumplem. 

Wzruszyłem się ale niestety nasza wizyta z gen. Czesławem Piątasem i premierem Belką byłą krótka, raptem parę godzin więc za długo nie porozmawialiśmy. Do grona tłumaczy dołączyła również Sabah - wspaniała, wytrawna tłumaczka arabskiego, która pomagała mi przez ostatnie 2 miesiące misji po wybudowaniu naszego nowego biura przez rumuńskich budowniczych. 

Konferencja zatem gotowa. Slajdy dla dowódcy przygotowywał sztab ludzi, w tym jego asystent wojskowy wówczas jeszcze pułkownik Kręcikij. Zaprosiliśmy szefa policji z Al-Hilla i oczywiście szefa grupy CIMIC płk. Knoop, Holendra, z którym mieliśmy dobry kontakt już od czasów szkolenia w Bydgoszczy, który doskonale rozumiał misję, zadania i moja troskę o dobry przekaz do mediów.

Panowie z KBR (potężna firma logistyczna Kellogg-Brown-Root) kręcili nosami na zamówienie na transport i jedzenie ale w końcu z typowym dla siebie teksańskim akcentem dali „ołkej”. Bo jakby nie dali, to bym chyba na bazarku kupił coś i nakarmił media. Zezłościłem się, że to niby łaska ale udało się więc tematu nie drążyłem.

Data konferencji, to dzień 25 stycznia 2004 r. Damy briefing o naszej (znaczy się dywizyjnej) misji, zadaniach sił koalicyjnych, planach na najbliższe tygodnie, w tym na zapewnienie bezpieczeństwa podczas obchodów święta Ashura. Będzie przedstawienie osób funkcyjnych i zbliżenie kultrowe podczas poczęstunku po konferencji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz