czwartek, 13 lutego 2014

14 lutego 2004 r. (Diwaniyah. Flaga polska w rękach El Salvador)



Słowo na początek o Walentynkach a potem o Salwadorze. Specyficznie obchodziliśmy Walentynki w Iraku. Upał od rana (a to mi nowość), dziewczyny w mundurach z uśmiechami od ucha do ucha - wcześniej to tylko przydarzało się naszym super-pielęgniarkom. Zapach perfum roznosił się z daleka za każdą żołnierką. Nasza por. Soszyńska - asystentka dowódcy od rana na pierwszej linii "frontu" życzeń i walentynkowych podchodów. Były i kwiatki i słodycze choć przyjemności nie trwały zbyt długo. Na 10:00 rano zaplanowany był konwój na lądowisko a tam już śmigłowce grzały silniki w oczekiwaniu aż przybędzie generał Bieniek i reszta ekipy. Spora delegacja, bo 14 osobowa z mediami wyrusza dzisiaj na przekazanie dowodzenia w batalionie salwadorskim do m. Diwaniyah w prowincji Najaf, która od początku była w rękach hiszpańskojęzycznych pododdziałów. 


Jakoś wyjątkowo przyjemnie było od rana - zarówno briefing w TOC, jak odprawa u dowódcy w 4 oczy (sprawa mediów i procedur mówienia jednym głosem) przeszły spokojnie. Nikt nie wrzeszczał w sztabie dowództwa i nie było nerwówki towarzyszącej podobnym wylotom. Dowódcy towarzyszył oczywiście ambasador Ryszard Krystosik oraz jego zastępca generał Ayala wraz z asystentami wojskowymi i dziennikarzami wylecieliśmy nieco opóźnieni. Tzn. wszystko było na czas ale od czasu do czasu ujawnialiśmy inne godziny wylotu od rzeczywiście zaplanowanych. Nawet spacer powietrzny wydawał mi się spokojny i chociaż wciąż żołądek nie przyzwyczajony był do ciągłej fali w powietrzu, to jakoś przeszło bez większych sensacji. Fale w powietrzu były robione przez śmigłowiec, który ze względów bezpieczeństwa nie leciał na wprost tylko musiał wykonywać górki i doliny (w górę i dół) lub serpentyny w prawo/w lewo, a połączenie tych dwóch manewrów dawało albo mdłości albo szybką reakcję żołądka w postaci wymiocin. W sumie modliłem się, by były tylko sensacje, bo założyłem czysty biały mundur polowy ... Dolecieliśmy szybko. Konwój hiszpański już czekał więc sprawnie dojechaliśmy na kołach do koszarów, w których stacjonował pododdział Salwadoru.


Tradycyjnie odbyły się meldunki dla dowódcy dywizji i spotkanie z gośćmi zaproszonymi na uroczystość, w tym z przedstawicielami CPA (Coalision Provisional Authority), czyli amerykańskimi urzędnikami Departamentu Stanu oddelegowanymi do pełnienia funkcji cywilnej władzy w Iraku na czas stabilizacji. Było wiec w sumie ok. 40 osób.


Zaraz po rozpoczęciu uroczystości nadeszła gęsia skórka na ciele, bo nie spodziewaliśmy się, by żołnierze Salwadoru aż tak uczczą obecność dowódcy dywizji z odległego zimnego kraju - Polski. Jeden z nich z iście poważna miną trzymał flagę polską na drewnianym drzewcu. Zrobiło się tak jakoś dobrze, miło na sercu, jakoś patriotycznie wówczas, że doprawdy cenią nas Polaków i Polskę. Nie musieli tego robić, gdyż regulamin nie przewidywał takich honorów. A zrobili. 

Uroczystość trwała ok 30 minut i byłą z tych podniosłych. Było parę przemówień w tym generała Bieńka, który podziękował batalionowi EL Salwadoru za ich służbę i poświęcenie i za niesienie pokoju na swoim obszarze odpowiedzialności. Defilada zakończyła uroczystość przekazania dowodzenia i wszyscy zostaliśmy zaproszeni na poczęstunek. Po ok 1,5 godziny goście powoli zaczęli się rozjeżdżać zatem na komendę wszyscy także wsiedliśmy do konwoju i ruszyliśmy w drogę powrotną. Do lunchu byliśmy na miejscu ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz